Iran. Gdzie mieszka Bóg? Część V

Iran – kraj do którego zawsze chciałem wrócić i „musiałem” wrócić związany obietnicą sprzed lat. Ostatnim razem zwiedzałem kraj, tuż po zduszonej zielonej rewolucji. Historie tortur, morderstw i gwałtów reżimu na własnych obywatelach kładły się cieniem na obraz kraju sympatycznych przyjaznych ludzi. Lat do przodu siedem i widzę kraj bardziej kolorowy, swobodniejszy obyczajowo z apetytem na życie.

dav

Schizofrenia Iranu. Iran z pozoru wydaje się krajem wielu zakazów i obostrzeń. Jeśli jednak zeskrobiemy wierzchnią warstwę pozorów, odnajdziemy prawdziwe oblicze tego kraju. Zabroniony alkohol jest ogólnie dostępny – wystarczy jeden telefon, mnóstwo stron jest poblokowanych, ale każdy punkt GSM zainstaluje VPN i całe spektrum informacji z całego świata łącznie z pornografią wylewa się przez ekran telefonu. Najlepszym przykładem schizofrenii jest Twitter. Jest to jedna z wielu stron zablokowanych przez rząd – nie przeszkadza to „najwyższemu przywódcy” posiadania tam oficjalnego konta. Tego typu przypadki można by mnożyć i dochodzi się do wniosku, że Iranie istnieją dwa światy pozorów i rzeczywistości. Ten stan rzeczy, może wynikać z dwóch przyczyn. Okupacji arabskiej, gdzie oficjalnie uznaje się władzę okupanta, lecz czyni się mu na wskroś. Analogicznie jak po okresach zaborów oraz zwierzchnictwa obcych mocarstw, Polacy mają problem z respektowaniem prawa we własnym kraju. Drugim ciekawym zjawiskiem, które może być odpowiedzią na tą schizofrenię jest ta`arof. Ta`arof w uproszczeniu jest to koncepcja, w której z uprzejmości Irańczyk może zaproponować ci podwózkę na drugi kraniec kraju, gdy w rzeczywistości tego nie chcę. Sam spotkałem się z tym zjawiskiem robiąc zakupy w sklepie, gdzie pytając o cenę wybranych przeze mnie produktów sprzedawca odpowiedział, że „Za darmo”. Zdziwiony ponowiłem pytanie i usłyszałem właściwą cenę. Przy dłuższym pobycie w Iranie frustrującym może być fakt braku wiedzy na temat szczerości intencji rozmówcy. Należy jednak pamiętać, że uśmiechy, uściski dłoni i powitania, wynikają zazwyczaj ze szczerej radości wynikającej z oznak powrotu kraju do normalności, jaka są coraz liczniej przybywający turyści.

Kruki ćwierkają.JPG

Kruki ćwierkają

Gdzie mieszka Bóg? Wielokrotnie daje się złapać w pułapkę „Co z tą dzisiejszą młodzieżą?”, żeby praktycznie od razu skonstatować, że to samo co zawsze czyli jest różnie. I tak w Kashanie było mi dane spędzić wieczór z 20-letnim Arabem, uwięzionym w umyśle 40-latka. Nasza konwersacja zaczęła się z grubej rury – od zabójstwa. Hassaan stwierdził, że jeśli obierzemy człowieka z kultury, filozofii i religii zostaje zwierzę zdolne do morderstwa, bez wyrzutów sumienia. Był to doskonały punkt wyjścia do dyskusji o Bogu i wspomnianym sumieniu. Koncepcyjnie zgodziliśmy się, że jest jeden Bóg, ale dla każdego z osobna – jego własna prywatna wizja Boga, np. jesteś Bogiem, Bóg jest w nas i dookoła nas – wszystko co nas otacza i wchodzi w interakcje z nami. Wizja oparta na określonym kodeksie moralnym zgodnym z naszą psyche. Iran ma to nieszczęście, że jest to teokracja bezpośrednią, gdzie Boga narzuca władza. Możesz wierzyć w jakiegokolwiek Boga, ale brak wiary grozi śmiercią. W szkołach wciskana jest jedyna słuszna wizja stwórcy. W tak odgórnie narzuconej wizji rodzi się w Irańczykach oczywisty bunt i deklarowany skrycie agnostycyzm nie jest rzadkością. Iran jest jawnym przykładem jak religia zinstytucjonalizowała Boga – wtłoczyła w budynki i zamknęła w klatce teologii. Dotyczy to większości religii, które uważają swoją wizję jako tą jedynie słuszną. W Iranie odnalazłem jednak religię, która wyraźnie kontrastuje z takim podejściem.

Zaroastranizm. Odwiedzając przyjaciela w Jaździe, centrum Zaroastrian, zwiedziłem świątynie ognia, gdzie liznąłem podstawy ich wierzeń, smak ten okazał się na tyle świeży i odkrywczy, że postanowiłem zgłębić ich filozofię. Zaroastrianizm jest to starożytna religia Imperium Perskiego, u której podwalin leżą przemyślenia poety Zaratustry. Jest to pierwsza monoteistyczna religia na świecie, religia v 1.0 na której oparły się Judaizm, Chrześcijaństwo i Islam. Największym zaskoczeniem była opcjonalność wiary. Jeśli po zagłębieniu i rozważeniu tematu osoba stwierdzała, że Boga nie ma to ten Bóg dla tej osoby nie istniał i zamykał się na tą część percepcji życia. Konwersja na Zaroastrianizm, przynajmniej oficjalnie, nie jest specjalnie możliwa – sami duchowni nie widzę powodów do nawracania, bo uważają, że prawdę można dostrzec również poprzez inne religię. Zaratustra oparł swoja religię na 3 filarach „Dobrych myśli, Dobrych słów i Dobrych uczynków”. Uważał, że Bóg nie jest czymś czego powinniśmy się bać czy czcić tylko zrozumieć,  pojąć umysłem. Kładł nacisk na kreatywne, niezależne, racjonalne myślenie, ale i na miłość uniwersalną i pełną radości. Uważał, że każdy człowiek powinien działać dla dobra ludzkości. Zaratustra podkreślał, że każdy ma swoją indywidualną drogę do prawdy – „Dajcie uszy, słuchajcie rozważajcie światłem waszego lśniącego umysłu i decydujcie, każdy mężczyzna i każda kobieta musi wybrać wiarę dla siebie. Co posiejesz to zbierzesz. Szczęście dla tych, którzy dają szczęście innym”. Zaratustra uznawał i podkreślał równość kobiet i mężczyzn co przekładało się w koncepcji Boga, który sam w sobie nie miał płci, lecz składał się z dwóch znaczeń Ahura – istnienie♂ oraz Mazda – wiedza♀. Na przestrzeni wieków wiele religii narzuciło patriarchat, dając kobietą podrzędną rolę w społeczeństwie odczuwalna po dziś dzień w większości krajów, również Iranie.

Dobro i zło. Zaroastrianizm uważał je za cześć wspólną i składową życia. Tłumaczenie zależności między dobrymi i złymi uczynkami jest oparte na psychologii, nie na groźbie boskiej interwencji czy wiecznego potępienia. „Podążający za nieprawdą i złem doświadczą najgorszej sytuacji mentalnej, a podążający za prawdą i dobrem będą czuć się dobrze, żyć w mentalnym komforcie. Tak będzie na zawsze”.

Ekologia. Z ciekawostek należy nadmienić, że Zaorastrianizm uważa się za pierwszą ekologiczna religię, gdyż kładła olbrzymi nacisk na ochronę przyrody i sugerowała wegetarianizm jeśli to możliwe.

Religie. Obrośnięte w struktury, wygodne i syte walczące o utrzymanie władzy i pieniędzy narzucają swoją uproszczoną wizję Boga, wymagają bezmyślnego posłuszeństwa. To struktury quasi państwowe uzależniające swój dobrobyt i siłę od liczby wyznawców – to ich Bóg jest tym najwłaściwszym. Religia po dziś dzień jest stosowana jako narzędzie wojny i szczucia jednych przeciwko drugim. Stąd ludzie wielokrotnie identyfikują Boga i wiarę z kościołem i z tego tytułu często go odrzucają zgorszeni postępowaniem ich kapłanów. Wielu muzułmanów w Iranie uważa, że Ajatollachowie są największym zagrożeniem dla tej religii i powodem dla którego tak wielu Irańczyków nie wieży w Boga. Wiedzą, że dla dobra wiary państwo powinno być odseparowane od religii.

Człowiek jest jednością

Sojusz mamony i religi

Nauka. Częstokroć przeciwstawiana jest wierze – zupełnie niesłusznie, może być jej uzupełnieniem. Czy Bóg istnieje? I tak i nie. Jak z kotem Schrödingera dopiero, kiedy SAMI przeprowadzimy pomiary będziemy wiedzieć czy jest dla NAS żywy czy martwy.

Życzę wszystkim Nowego Bożego Narodzenia.  

PS. ”Jeżeli nie wierzysz w boga, nie wierzysz w siebie, a kiedy uwierzysz w Siebie możesz przenosić góry” Tomasz Lewandowski

La grande finale

Do Polski dotarliśmy w kwietniu 2012 roku – równo po 2 latach. Od tego czasu minęły już… prawie 2 lata. Wchłonięci przez TU i TERAZ nie mieliśmy nawet czasu podsumować podróży, a blog przykurzył się dość mocno. Czas na…

DSC_7204

FINAŁ!

Tak więc w domu. W znanych kątach, wśród znanych twarzy. Dwa lata to szmat czasu więc spodziewaliśmy się kolosalnych zmian, lecz te na pierwszy rzut oka pochowały się w starych śmieciach. Nasza adaptacja w środowisko poszła nader sprawnie i wtopiliśmy się w ciąg zdarzeń jak gdyby nigdy nic nie było. Dopiero zgłębienie się w historie poszczególnych ludzi unaoczniło nam zmiany. Ten świat znanych nam osób poszedł nie tyle do przodu co w różnych kierunkach, a my z czasem odkrywaliśmy ich trajektorie, dowiadywaliśmy się nowych faktów, które układały się jak puzzle dając pełen obraz nowej rzeczywistości. Tak jak powiedziała mi kiedyś spotkana Hiszpanka: „może nie widzisz, że twoje włosy rosną, ale one rosną”. Ta piękna metafora powinna spowodować, że po powrocie będziemy obrośnięci zmianami niczym długowłosi hipisi, lecz tak nie było. Czas ewoluował powoli i nasi dobrze znani znajomi byli tam, gdzie przed wyjazdem, czyli blisko nas, DSC_0048a my pomimo dzielącej nas przez ten czas fizycznej odległości nie odpłynęliśmy gdzieś daleko. Wylądowaliśmy w rzeczywistości i w niej się odnaleźliśmy. Nie znaczy to jednak, że echa wyprawy nie wracają co jakiś czas i stają nam przed oczami ‚jak by to było wczoraj’.

Ludzie spełniali swoje marzenia, realizowali życiowe plany i jak dawniej spotykali się, bawili, dyskutowali. Nasze rodziny ożyły dzięki małym krasnalom, które wykluły się pod naszą nieobecność. Te życia nabierają kształtów i obrastają w unikalne osobowości, a obserwowanie tego procesu jest najwiekszą radością, gdyż pozwala i nam odkryć świat na nowo. Nasi rodzice pozbyli się rodzicielskich trosk, bo pociechy w domu. My zas zaczęliśmy się rozglądać po Polsce, a dokładnie naszej małej ojczyźnie – miastu Gdańsk.

Ukończona droga Słowackiego – dawniej teoretyczny byt, teraz konkretny twór przecinający tkankę miejską. Wraz z Euro 2012 przybył do nas stadion i rzesze turystów i tak jak my ruszyliśmy w świat w poszukiwaniu innego, tak w myśl zasad Karmy inny zawitał do nas w konkretnej sile. DSC_8584Miło było widzieć nasze miasto multikulturowe choć na chwilę, choć na chwilę. No i to wszędobylskie polskie świergolenie! Me uszy tęskniły za nim a język wnet zaczął mielić na nowo polskie zdania. Serce tęskniło za Polską, tak samo zresztą jak żołądek, który rzucił się konsumować rodzime specjały. Z kiełbasą i bułką przycupnąłem w kącie jak dziecko z cukierkiem i zajadałem się tym polskim snackiem.
Może to różowe okulary, które na nosie nam pozostały i przez które widzieliśmy tylko dobrych ludzi dookoła, a może to realna zmiana, bo dwunożni na ulicy bardziej pomocni, uśmiechnięci. Ktoś powie: efekt Euro 2012. Jeśli tak, to warto było wydać te tryliardy eurodolarów. Poza tym te nowożytne igrzyska, które sprowadziły do nas zastępy obcokrajowców pozwoliły nam nadal nużać się w obcych kulturach. Po prostu miękkie ladowanie.

Dom. Dom, słodki dom. Uczucie stałości wróciło. Własne łóżko wróciło. Przestaliśmy być bezdomnymi włóczęgami z dobytkiem na plecach. MAŁA STABILIZACJA. Mała bo nadszedł czas, by realizować swoje pomysły. Zgodnie z zaleceniami Tomka Lewandowskiego zająłem się tym, co mnie kręci czyli zbawianiem świata instalacjami fotowoltaicznymi do produkcji zielonego prądu. Firma SunSol jest dla mnie tym, czym jacht Luka dla kapitana Tomka – narzędziem pozwalającym zrealizować marzenie. DSC_0395-2Marzeniem tym zaś jest uratowanie świata przed katastrofą ekologiczną. Podróżowaliśmy po całym świecie, sporo rozmawialiśmy i widzieliśmy, więc fakt globalnego ocieplenia stał się dla nas faktem unaocznionym. Szare, gryzące niebo nad Pekinem, usychająca Azja Centralna czy dziura ozonowa nad Patagonią to wystarczające powody by zacząć działać. Udział w zielonej rewolucji, która ogarnia świat jest czymś fascynującym. Fakt, że każdy z nas może produkować prąd i uniezależnić się od dyktatu monopoli pozwoli na powstanie prawdziwej demokracji energetycznej.

Co do podróży… Cóż, nie da się najeździć na zaś. Głód podróży powraca, o czym już niedługo…

IMG_7571-001

W klapkach Kubota dokoła świata

Zapiski z dziennika… Dziennika Bałtyckiego.

Na Galapagos pływali z żółwiami, w Boliwii sprzedawali kanapki a’la Polaco. O dwuletniej podróży dokoła świata, w którą Maja Szymańczak i Michał Kitkowski wybrali się autostopem, szanując ludzi, pieniądze i czas – pisze Irena Łaszyn.

DSC_0001 (2) Czytaj dalej

Klapki Kubota to Twój Styl!

Klapki Kubota zdobywają saloony! W Twoim Stylu poszło coś w tym stylu:

Już mają pracę, już ustawiają się w życiu. I nagle pomysł: wyjechać w świat, na długo, zostawić bezpieczny etat, nie brać kredytu na mieszkanie, nie zakładać jeszcze rodziny… Tak postanowiły Maja i Marta. Nie studentki, dla których podróż to sprawa jednej decyzji, tylko kobiety na początku dorosłej drogi. Co to zmieniło w ich życiu? Czu nie żałują? I czy miały do czego wrócić? Czytaj dalej

Niekonieczny koniec

Odwiedziliśmy Urugwaj zwany Szwajcarią Ameryki Południowej. Tak jak inne określenia typu Wenecja Azji czy Paryż Antarktyki – nijak się nie miało do tego kraju. Niemniej gdyby już chcieć się dopatrzeć podobieństw, to chyba zbiorem wspólnym byłby spokój, bezpieczeństwo i stosunkowo wysoki poziom życia obywateli oraz zabezpieczenia socjalne, na które stać zazwyczaj kraje europejskie. Najlepszym przykładem stabilności była starsza para Argentyńczyków, która zabrała nas na stopa. W Argentynie przeżyli trzy kryzysy, które trzy razy wyczyściły ich z oszczędności. Przeczuwając nadejście kolejnej katastrofy ekonomicznej postanowili na starość osiedlić się w Urugwaju.

Urugwaj - tradycja i nowoczesność

Urugwaj – tradycja i nowoczesność

Czytaj dalej

Klapki Kubota na KOLOSACH!!!

plakat20139 marca ok. godziny 18.00 w hali Sportowo-Widowiskowej „Gdynia” w hmm… Gdyni przy ul. Kazimierza Górskiego 8 Klapki Kubota State Of Mind zaprezentują swoją podróż na spotkaniach podróżników KOLOSY. Czy można opowiedzieć 2 lata w pół godziny? Przekonajcie się sami! My ze swej strony zawzięcie trenujemy szybkie mówienie.

Wjazd jak zwykle za darmosze, co zaś się z tym łączy tłumy i ostatnio podobno kolejki, choć organizatorzy zapewniają 4000 miejsc.

Wpadajcie, będzie nam szalenie miło!

Pociąg do dużych miast?

Zestaw mendoski.

Zestaw mendoski.

Opuściliśmy Patagonię z żalem, choć duże ośrodki miejskie okazały się mieć swoje zalety, takie jak niższe ceny i większy wybór jedzenia. Na pierwszy rzut poszła Mendoza, gdzie życie nocne kwitnie. Na obrzeżach zaś miasta rozciągają się winnice, bo Mendoza winem stoi i nawet tutejszy „zestaw mendoski” z McDonalda ma wino zamiast coli. Trafiliśmy nawet na końcówkę festiwalu wina, w czasie którego raczyliśmy się pod chmurką wyrobami podmiejskich winnic i w spokoju słuchaliśmy argentyńskich artystów.
Niemniej w głowach obraz Mendozy mieliśmy inny, więc i rozczarowanie ogólnym brakiem klimatu większe. Nasze wyobrażenia zaspokoiły jednak okoliczne miasteczka, trzymające się klimatu śródziemnomorskiego tak temperaturą, jaki i architekturą. Maipu urzekło spokojem i wszędobylskimi winnicami, z których wynieśliśmy (za uiszczeniem opłaty) kilka butelczyn zacnego trunku.

Czytaj dalej

U Polonusów – Znaki na Niebie

DSC_3816Czas nieubłaganie wypchnął nas z przytulnego Lago Puelo i postawił znów na drodze. Stop szedł sprawnie i już po godzinie byliśmy w Bariloche. Miejscowość ta przypomina bawarskie miasteczko. Środkowoeuropejski klimat i zawieruchy historii przyczyniły się do osadnictwa niemieckiego w tych okolicach. Szybki „tour de ciudad” i magiczny kciuk wibrujący niepokojąco zabrał nas dalej drogą siedmiu jezior (Ruta de Siete Lagos). Malownicza to droga, którą wieńczy bajecznie wyglądające w nocy miasteczko San Martin de Los Andes.
Przyjęła nas tam couchsurferka Cecylia i jej mama Krystyna, będące potomkiniami Polaka, który w okresie międzywojennym wyemigrował do Argentyny za Chlebem. Krysia, pozytywnie wykręcona hippiska, wybrała się w końcówce lat 70-tych w poszukiwaniu korzeni do Polski. Wiza nie do końca była turystyczna, więc i bez obostrzeń okresu komunizmu. Dwa miesiące w Polsce wspomina jako niesamowicie sympatyczną przygodę, podczas której…

Czytaj dalej

Wege Argentyna

Argentyńskie empanady - niebo w gębie!

Argentyńskie empanady – niebo w gębie!

Pisałem już jak po przekroczeniu granicy argentyńskiej zaproponowano nam nocleg i asado (słynny argentyński grill). Odmówiliśmy, ale karma nie śpi i wróciła ze zdwojona siłą.
Ale i Lean zostawili nas w Puerto Madryn gdzie pierwszy raz od 2 tygodni zaznaliśmy uroków Couchsurfingu i świeżej pościeli. Obolałe kości tańczyły z radości, a podniebienie szykowało się na odmianę od makaronu z sosem, gdy wtem dowiedzieliśmy się, że nasza urocza para była wegetarianami. Co więcej, nie mogliśmy gotować u nich mięsa, bo sami prowadzili mini restaurację. No cóż, za dużo dobra mogłoby nas zabić… Czytaj dalej

Najpiękniejszy cud świata

Ściana lodu.

Z żalem opuściliśmy Chile i przekroczyliśmy granicę z Argentyną. Człowiek przyzwyczaił się do dobrego, zwłaszcza szybkiego stopa. Nic to, najwyżej przyjdzie nam czekać… 5 minut na autostop dokładnie do celu – El Calafate, bramy do lodowca Perito Moreno. Rozejrzeliśmy się po mieście żyjącym li tylko z turystyki, bo, jak dowiedzieliśmy się od naszego kierowcy, 20 lat temu żyło tu 500 ludzi, a dziś 15.000. Ten nagły napływ spowodowany jest jeszcze większą falą turystów chcących obejrzeć tego olbrzyma trzymającego w sobie jedne z największych pokładów wody pitnej. Ciekawostką jest fakt… Czytaj dalej

Trzy wieże i drużyna Mirmiła.

Rankiem obudziliśmy się na terytorium Chile. Jak bardzo ten kraj raduje moje serce trudno mi opisać. Wyciągnięty kciuk zatrzymuje pierwszy lepszy samochód, a cel to Puerto Natales baza wypadowa do Torres del Paine. Jakby na potwierdzenie, że jesteśmy w moim ulubionym kraju, starsza para, która nas podwiozła, zaprosiła nas na pyszną pizzę w ciepłej restauracji, a na deser noc na wygodnych materacach u couchsurfera w ciepłym domu (powtarzający się przymiotnik „ciepły” świadczy o zdecydowanym zimnie panującym w tej części świata). Rozpuściliśmy się jak kostka cukru w herbacie. Nabraliśmy sił, obczailiśmy nudne jak dupa miasto i nasyciliśmy oczodoły górami prężącymi się w oddali.

Kolejne wraki na naszej drodze.

Czytaj dalej

Ognisty Autostop.

Tierra del Fuego – wiało tam jak zwykle. Na wylotówce z Rio Grande złapaliśmy stopa z sympatycznym panem. Usłyszawszy, że my z Polski, z zachwytem rozwodził się o naszym dalekim kraju i wspaniałych rodakach, gdyż miał ich w rodzinie paru. Sam pochodził z północy, z okolic Buenos Aires. Przybył w ten daleki zakątek świata zwabiony wizją pracy i dobrych zarobków. Tak mu jednak przypadły do gustu bezkresne, smagane wiatrem tereny, że pokochał to miejsce całym sercem i już nie wyobrażał sobie, że mógłby żyć gdzieś indziej. Opowiadając o urokach bytowania w tym nieco wrogim dla człowieka miejscu brzmiał niemal jak poeta.

Czytaj dalej

Peterbiltem na kraniec świata .

Opuściliśmy ukochane Chile i przekroczyliśmy Argentyńską granicę. Przekroczyliśmy jednocześnie granicę kulturową, bo pomimo wspólnego mianownika, jakim była kolonizacja hiszpańska, drogi tych krajów rozeszły się z drugą falą kolonizacji, która odcisnęła trwałe na nich piętno. I tak Chile z pierwiastkiem niemieckim było uporządkowane, dobrze zarządzane, a prawo tam szanowano. Do Argentyny zaś zalewanej potężnymi falami włoskiej emigracji, zwłaszcza ze zubożałej Sycylii, przywlekła się korupcja, kumoterstwo i absolutny brak poszanowania prawa. Ta różnica widoczna była już na granicy…

Czytaj dalej

La Chupacabra i ostatnie klapnięcie klapków.

La Chupacabra!

Kolejne kilometry Carretery Austral serwowały nam co i rusz nowe krajobrazy: od spalonych słońcem gór po zielone, świeże lasy. Asfalt stykał się co jakiś czas z błękitną rzeką Baker zachwycającą nas swoim intensywnym kolorem. Jako punkt docelowy wybraliśmy Caletę Tortel – punkt, gdzie kończy się droga. Podwózkę mieliśmy prawie do celu, zostało nam od skrzyżowania raptem 20 km. Bułka z masłem okazała się czerstwa, bo nikt, ale to nikt nie chciał nas zabrać i tak objuczeni naszymi plecakami przemaszerowaliśmy całą trasę. Na miejscu zostawiliśmy plecaki w informacji (która uświadomiła nam jak drogie są tu hotele) i uskrzydleni tą lekkością przemierzaliśmy schody i pomosty pachnące cyprysem. Miejsce to urocze dla turystów, mogących spacerować po wiosce, w której…

Czytaj dalej

„Jeśli nie wierzysz w Boga, nie wierzysz w siebie, a kiedy uwierzysz w siebie, możesz przenosić góry”

Kapitan Tomasz Lewandowski

Dnia 13.07.2012 na morzu zmarł kapitan Tomasz Lewandowski – wielki żeglarz, wielki człowiek. Opłynął samodzielnie świat dookoła: pod prąd, na przekór wiatrom, na łódce, którą sam sfinansował i sam poskładał.

Ale nie ten wyczyn był dla mnie miarą jego wielkości. Był on wielki swoją madrością, bo trzeba Wam wiedzieć, że nie ruszył w swój wielki rejs dla miejsca w Księdze Guinessa lecz płynął, by lepiej poznać siebie i pełniej zrozumieć otaczający go świat.

Tomek był domorosłym filozofem pochłaniającym setki książek. Ten samotny rok na morzu poświęcił na rozmyślaniach o naturze ludzkiej i boskiej. Bóg zaś miał miejsce specjalne w sercu kapitana, gdyż wierzył on w jego moc sprawczą. „Jeśli nie wierzysz w Boga, nie wierzysz w siebie, a kiedy uwierzysz w siebie, możesz przenosić góry”. Z tą maksymą w sercu spełnił swoje marzenie i planował spełniać kolejne. Niestety…

Czytaj dalej

Przystanek Austral.

Stało się! Stało się to, co miało się stać. Opuściliśmy Chile właściwe, które rozpuściło nas przełatwym autostopem, couchsurferami w każdym mieście i ryneczkami pełnymi owoców oraz warzyw i zapuściliśmy się w owianą legendą Carrterę Austral (Drogę Na Południu). Ten w większości szutrowy trakt wije się przez ponad 1000 kilometrów w terenie nadal z rzadka zamieszkałym przez człowieka. Opowieści o godzinach czy dniach czekania na stopa w jednym miejscu nie napawały nas optymizmem. Uzbroiliśmy się więc w najlepszy uśmiech, w kieszenie napchaliśmy pozytywnych myśli i rozesłaliśmy prośbę wici do bóstw i świętych autostopu…

„Bez Was nie możemy jechać dalej!”



Czytaj dalej

Magiczne wyspisko.

Wyspa Chiloe – mityczny statek zacumowany u brzegu Chile. Miejsce przepełnione magią i legendami. Autonomiczny twór u boku chilijskiego węża. Nasłuchawszy się opowieści o pięknie i inności tego miejsca udaliśmy się tam pełni nadziei…

Pierwszy dzień zassał nas w piękny zakątek wyspy. Postanowiliśmy poddać się nadprzyrodzonym siłom w pełni i gdy w trakcie stopa poznaliśmy młodego wyspiarza, który też „robił kciuka”, zbrataliśmy się i postanowiliśmy dołączyć się do wyprawy w odludny zakątek jego macierzy. Miejscówka była niestety tak odludna, że nie było szans na złapanie okazji, a słaba pamięć kolegi…

Czytaj dalej

Niemieccy imigranci.

„Niemieccy imigranci” brzmi w dzisiejszych czasach jak oksymoron, bo oprócz emerytów osiedlających się w egzotycznych krajach czy młodych ludzi spędzających przygodę życia w Australii, to raczej setki tysięcy obcokrajowców spragnionych lepszego bytu puka do Niemiec bram.

Klub Niemiecki w Puerto Varas.

A to było tak! 200 lat temu przeludniona Europa szukała miejsca, gdzie można by ten nadmiar zesłać. Nowo powstałe kraje Ameryki Północnej i Południowej były do tego idealne. Słabo zaludnione, bo wyludnione przez konkwistadorów, były głodne nowych rąk do pracy. W tym czasie Chile…

Czytaj dalej

Graffiti a akupunktura, czyli jak się żyje w hobbitowie.

Spytacie, co wspólnego ma graffiti i akupunktura? Zupełnie nic. No nie zupełnie. Jest taka mała chilijska osada, która skutecznie opiera się pośpiechowi współczesnego świata. Villarica nad jeziorem o tej samej nazwie jest cichym i spokojnym miasteczkiem, gdzie przyjęła nas przesympatyczna para Paola i Jorge. Zamieszkaliśmy w ich domu dla hobbitów, gdzie oddawałem się czołobitności niskim progom. Żyliśmy ich hobbickim trybem życia z małymi troskami i wielką radością życia. Tu każdy dzień był okazja do odwiedzenia kogoś z rodziny albo sąsiada na „krótką” godzinkę – ot tak, by pogadać o niczym szczególnym. Samo miasto ma utalentowanych grafficiarzy, których dzieła możesz obejrzeć tu.

A co do akupunktury, to sympatyczna amerykanka Pat, która też z nami przebywała w ramach CS, miała moc specjalną w rękach. Potrafiła nimi leczyć. I o ile akupunktura kojarzy się z igłami, ta była psychicznie przyjemna, bo energię naszych ciałach pobudzała Pat palcami. I tak bóle pleców od ciągłego tachania plecaka przeszły jak ręką odjął. Wiara w czary mary czyni cuda. A sama wiara w samego siebie potrafi uczynić cię wszechpotężnym.

ZDJĘCIA Z HOBBITOWA (PICTURES).

Czary mary!

Hip! Hip! Hippisi!

Tęczowy uścisk.

No i udało się! Po półtora roku, od kiedy nasz couchsurfer Kiarash z Iranu opowiedział nam o Rainbow Gathering i średnio intensywnych poszukiwaniach nasz przyszły couchsurfer z Villarrici wyskoczył z propozycją udania się w okoliczne góry na ten dziwaczny zjazd brudasów. Bo czym jest teoretycznie owe Tęczowe Zgromadzenie? Idea jest stara jak hippisi. Ludzie zbierają się w jednym, odległym od cywilizacji i bogatym w naturę miejscu. Przez księżycowy miesiąc starają się żyć zgodnie z ową naturą, bez pieniędzy, w systemie ekonomicznym przypominającym barter. Tyle od strony technicznej.

Od strony praktyczniej wygląda to mniej więcej tak:
Po wdrapaniu się na stromą górkę ujrzeliśmy pierwsze namioty rozbite to tu, to tam, a z oddali dochodziły nas…

Czytaj dalej