Z powrotem w Tajlandii. Nocnym pociągiem klasy III-ej, w starym, chińskim stylu doturlaliśmy się do Bangkoku. Podobnie jak w Chinach, tu też podczas całej podróży po wagonach kręcą się panie z koszami pełnymi łakoci, więc jak kiedyś zdyszani i głodni wbiegniecie na peron, walcie prosto do pociągu. W Azji jedzenia nigdy i nigdzie nie zabraknie. Jedzenie jest jedną z głównych rozrywek Azjatów i najbliższa wyżera jest o rzut głosnym bluzgiem.
W Bangkoku znów wylądowaliśmy u Bee i małego Taileka, w domowym, zacisznym nastroju, którego zawsze brak. Kupiliśmy aparat do zdjęć podwodnych, aby…
…powetować stratę ukradzionego samsunga. Pożegnaliśmy również z hukiem nasze Hiszpanki, które po dwóch latach wracały zmierzyć się z normalnym życiem (imprezę skończyliśmy zamknięci na nabrzeżu). Po imprezie, jak zwykle niedospani, ruszyliśmy dalej na “Tajlandię właściwą”, czyli wyspy.
Ko Tao. Wyspa ta znana jest z najtańszych kursów nurkowania. Silna ciekawość, która każe mi sprawdzić, co jest za zakrętem, za rogiem, wepchnęła mi głowę pod wodę. A jest tam cudownie kolorowy świat koralowców, taki inny, dla człowieka nienaturalny. Ale zanim oddaliśmy się zabawie, ten podwodny świat pogroził mi palcem i pokazał, że li tylko gościem tu jestem. Jednym z zadań było zdjęcie maski pod wodą, przepłynięcie kilku metrów, założenie maski i wyczyszczenie jej z wody. Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy nie oczyściwszy do końca maski, wciągnąłem powietrze nosem. PANIKA!!! Rzuciłem się ku powierzchni i tam łapczywie łapałem powietrze. Od tego momentu strach przed zejściem pod wodę jest zaimplemetowany z tyłu głowy, podobnie jak wielki szacunek do głębin, bo to beztlenowe środowisko, pomimo tego, że tak fascynująco piękne, może być zabójcze.
Dygresja. W podróży spotkaliśmy starszą parę Angoli. Brytyjczycy, z powodu popularności swojej mowy, są mniej anonimowi. Ci jednak w pewnym momencie przerzucili się na język migowy i tu nastapiło olśnienie! Nurkowanie musi być frajdą dla głuchoniemych, bo pod wodą nie porozmawiasz inaczej, niż na migi.
Dygresja do dygresji. Polaków w podróży niewielu, więc swoboda komentowania na głos otaczającej rzeczywistości ogromna. Wolność słowa to to, co tygrysy lubią najbardziej.
Fool Moon Party. A właściwie Full Moon Party (impreza pełni księżyca). Obowiązkową atrakcją na Ko Pangan jest tytułowa impreza głupców (“fool”). Zapewne straciła wiele ze swojej oryginalnej formy, czyli małej imprezy na plaży, na która bosą stopą dojdziesz tylko w czasie odpływu, jaki daje pełnia księżyca. Nasi ulubieni, napruci Angole i strasznie biedne techno zamieniło imprezę w Vang Vieng do potęgi. Nikt cię tu nie mitynguje, tylko jesteś wpychany w alkoholową otchłań na taniej whisky i red bullu. Niemniej też fajni załoganci kręcą się po wyspie, trzeba się po prostu poszwędać nocą, gdy pełen księżyc oświetla drogę.
Święta. Plan przebicia się z Ko Pangan do Malezji w jeden dzień się nie powiódł, więc święta spędziliśmy w przygranicznym Hat Yai. Jedynym elementem świątecznym były seksowne fatałaszki dla Pani Mikołajowej, sprzedawane w butikach. A tak atmosfery ni hu-hu. Podróbkę wigilijnego stołu zapewniła nam restauracja chińska, kolęda, siusiu, paciorek i spać.
Czy wiesz, że…
Król. Ten poczciwy człowiek o wyglądzie profesora jest tu wielce poważą personą. Za obrazę majestatu można trafić do więzienia, ale jako, że usposobienie ma łagodne i ma wiele zainteresowań (botanika, fotografia, żeglarstwo i tylko polityka go nie interesuje), niewielu próbuje ten niemajestatyczny majestat kalać. W obliczu narastających napięć politycznych w kraju, kto wie, co stanie się z Tajlandią, kiedy króla zabraknie.
Hymn. Czytałem i słyszałem o tym, i na szczęście ostatniego dnia na przystanku autobusowym zobaczyłem to. Zabrzmiał hymn, wszyscy automatycznie wstali, swoje na baczność odczekali i życie wróciło do normy. Przeżycie jak z dziecięcego marzenia, gdy po klaśnięciu w dłonie świat zamiera w bezruchu i tylko ty możesz biegać między zamrożonymi postaciami. No taka ciekawa ciekawostka.
Tajska policja, a właściwie jej uniformy, rażąco przypominające uniformy oficerów SS. Imprint w mózgu z automatu krzyczał: “Uwaga!!! Niemce idą!!!”.
Tajowie jedzą… łyzką i widelcem. Dla turystow jest to poręczniejsze niż pałeczki, ale wygląda to-to dziecinnie.
Tęsknimy. Czasem bardziej, czasem mniej za rodziną i przyjaciółmi. Poniekąd u nas się więcej dzieje (choć nawet podróż z czasem powszednieje i staje się codziennością), a w Gdańsku, Grudziądzu, Nowej Wsi i Wąchocku po staremu, ale jak to powiedziała Ania z Hiszpanii, “you don’t realize your hear grow” (“nie uświadamiasz sobie, że twoje włosy rosną”). Rzeczywistość powoli się toczy, a ludzie też nie siedzą w miejscu. Tworzą się nowe miłości, stare rozpadają się a te wszystkie małe nocne przygody i dzienne wypady omijają nas. Dla nas czas zatrzymał się 9 miesięcy temu, ale po przyjeździe wykona wielki skok naprzód.
OSTATNIE ZDJĘCIA Z TAJLANDII (PICTURES).