
Nie taki Maorys straszny…
Nasza nowozelandzka podróż dobiega końca. Ostatni dobieg przez
Northland – słabo zaludnioną, maoryską ostoję dzikiej przyrody. Szczęśliwym stopem przeskoczyliśmy Auckland, które swoim masywnym, nienaturalnym jak na Nową Zelandię ogromem tarasował wjazd na północny skrawek północnej wyspy. Autostop, jak zwykle, działał wyśmienicie, a i oryginałów na tym bezludziu więcej.
Jeden z takowych nas podebrał, zabrał na piwo do lokalnego, podupadającego pubu, pokazał przepiękne toalety (projekt Austriaka
Hundertwassera ) i ostawił w maoryskiej mieścinie, gdzie „trzeba uważać na lokalnych”. Tak nastraszeni, o zmierzchu, próbowaliśmy przebijać się dalej. Zatrzymał się samochód kierowany przez Maorysa. Zabrał nas do swojego domu i zabił… śmiechem, oczywiście. Bo, jeśli nie wiecie, Maorysi są spokrewnieni z ludami wyspiarskimi, gdzie dobry humor i uśmiech ma się w genach. Matt pokazał nam drugą stronę „maoryskiego problemu”. Jako 60-latek, pamięta czasy, gdy w szkole karcono go za używanie swojego „prymitywnego, tubylczego języka”. W ostatnich latach nastąpił jednak rozkwit języka maoryskiego i częstokroć dzieci mówią lepiej niż rodzice.
Maorysi nie nawykli do robienia biznesu. Musieli nauczyć się od białego człowieka jego zasad gry, żeby przetrwać.
Czytaj dalej →
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…