Nowa Zelandia za groszek. Grand finale!

Kiwimania.

„Panie! Drogo w Nowej Zelandii!„ No drogo, ale da się. Poniżej kilka rad, jak to zrobić po taniości.

Autostop. Wiadomo, najtańszy i najciekawszy środek lokomocji. W Nowej Zelandii działa wyśmienicie, nawet wewnątrz miast. Na dodatek dogadasz się z kierowcą po angielsku, dowiesz się ciekawostek o kraju i czasem wylądujesz u kogoś w gościnie.

I-site. Jest to takie ichnie biuro turystyczne, gdzie za darmo/2 zł/4 zł moża zostawić swoje bagaże. Jest to bardzo przydatna opcja, gdy chcesz zwiedzić miasto i wieczorem wyjechać na jeden z darmowych campingów DOC lub…

Czytaj dalej

Nie taki Maorys straszny… Nowa Zelandia cz. V.

Nie taki Maorys straszny…

Nasza nowozelandzka podróż dobiega końca. Ostatni dobieg przez Northland – słabo zaludnioną, maoryską ostoję dzikiej przyrody. Szczęśliwym stopem przeskoczyliśmy Auckland, które swoim masywnym, nienaturalnym jak na Nową Zelandię ogromem tarasował wjazd na północny skrawek północnej wyspy. Autostop, jak zwykle, działał wyśmienicie, a i oryginałów na tym bezludziu więcej.
Jeden z takowych nas podebrał, zabrał na piwo do lokalnego, podupadającego pubu, pokazał przepiękne toalety (projekt Austriaka Hundertwassera ) i ostawił w maoryskiej mieścinie, gdzie „trzeba uważać na lokalnych”. Tak nastraszeni, o zmierzchu, próbowaliśmy przebijać się dalej. Zatrzymał się samochód kierowany przez Maorysa. Zabrał nas do swojego domu i zabił… śmiechem, oczywiście. Bo, jeśli nie wiecie, Maorysi są spokrewnieni z ludami wyspiarskimi, gdzie dobry humor i uśmiech ma się w genach. Matt pokazał nam drugą stronę „maoryskiego problemu”. Jako 60-latek, pamięta czasy, gdy w szkole karcono go za używanie swojego „prymitywnego, tubylczego języka”. W ostatnich latach nastąpił jednak rozkwit języka maoryskiego i częstokroć dzieci mówią lepiej niż rodzice.
Maorysi nie nawykli do robienia biznesu. Musieli nauczyć się od białego człowieka jego zasad gry, żeby przetrwać.

Czytaj dalej

Skąd się bierze woda sodowa?! Nowa Zelandia cz. IV.

Na północnej wyspie wylądowaliśmy nocą i nasz CS okazał się bardzo miłą pomyłką. Korespondowałem mailowo z CSem z centrum Wellington, a omyłkowo zadzwoniłem do drugiego, z Lower Hutt (zadupie). Jednakże, jak to często bywa z couchsurferami, są uciechą samą w sobie. A i atrakcje zaliczyliśmy – byliśmy w epicentrum trzęsienia ziemi, tyle że noc była, to nawet spanikować nie zdążyliśmy.
W Wellington obejrzeliśmy słynne muzeum Te Papa i stopowaliśmy spod rezydencji premiera. Następnie zaliczyliśmy przyjemną mieścinę New Plymouth z samotną górą Taranaki – taką, jak z dziecięcych rysunków.

Po tych atrakcjach przybyliśmy do miejscowości Turangi i z rana, skoro świt, zaczęliśmy trzydniowy maraton. autoSTOP. Podjechaliśmy pod ośmiogodzinny trekking Tongariro Alpine Crossing i już po kiluset metrach, z niedowierzaniem, ujrzeliśmy…

Cudowne, powulkaniczne krajobrazy z Mount Doom.


Czytaj dalej

Nowa Zelandia – a pod dywanem… Cz. III.

Raj wytrzęsiony.

No właśnie. Co jest pod dywanem Nowej Zelandii? W poprzednich wpisach odmalowałem ją jako krainę szczęśliwości, bezproblemowy raj. Tym wpisem postaram się przywrócić balans i pokazać różne odcienie szarości.

Przestępczość.
Istnieje i, zaskakująco, Nowa Zlelandia ma największy procentowo (tuż po USA) odsetek populacji siedzący za kratami.
Głównym problemem są narkotyki – te legalne (coś, jak dopalacze) i nielegalne: marihuana i bardzo niebezpieczna metaamfetamina. Ta ostatnia zwłaszcza stanowi problem, gdyż…

Czytaj dalej

Qeenstown – w krainie królów i królowych. Nowa Zelandia cz. II.

Z wypożyczalni.

W poprzednim odcinku Maja i Michał wypożyczyli samochód, by choć na chwilę wieść żywot motocyganów. Spanie po krzakach w samochodzie, na stercie rzeczy, by wypoziomować łóżko, pranie suszące się na zagłówkach i frontonie tapicerki, zaparowujące szyby i tym podobne, długie, zabijające akcję zdania.

Jedziemy! Najpierw powoli, jak żółw ociężale, bo rok nie jeździlim, a ruch lewostronny. Skręty komunikujemy innym kierowcom za pomocą wycieraczek, a odruchowo regulujemy biegi tam, gdzie się reguluje szybę. Niemniej po pierwszym szoku kulturowym nabiera się pewności, zabiera pierwszych z brzegu autostopowiczów i…
Czytaj dalej

Nowa Zelandia – wyspy szczęśliwości. Cz. I.

W końcu marzenie się zmaterializowało! Jesteśmy w kraju moich snów na krańcu świata. Kraju, w którym “dziecko śmieje się do dziecka, a ten uśmiech toczy się jak piłeczka”. Wyspy szczęśliwości, obfitujące w urzekające krajobrazy i niesamowicie przyjacielskich ludzi. Przez pierwsze dwa dni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nowa Zelandia była orzeźwiająca: akuratna pogoda, błękitne niebo upstrzone kształtnymi, białymi chmurami i ludzie! Kraj bez “tych ludzi” byłby jeno przepiękną scenografią, a “ci ludzie” to uśmiechnięte i pomocne stworzenia, charakterem podobne do hobbitów.

Nowa Zelandia - kraj wymarzony.

Czytaj dalej

Mamy swoje 5 minut!!!

Jak bardzo się czegoś chce, częstokroć udaje to się. No i patrzcie: udało się! Zostaliśmy wyróżnieni w konkursie Onetu tytułem najlepszego podróżniczego Bloga Roku 2010! Udało się dzięki Waszemu wsparciu. Jesteśmy naprawdę miło połechtani wygraną, żałujemy tylko, że nie byliśmy na gali. Można byłoby się poocierać o gwiazdy, a nawet może zagadać, tak, co by mieć blade pojęcie, co to za człowiek tak naprawdę. Najważniejsze, że imię Klapek Kubota przedarło się do mass-mediów i mas świadomości. Dziś, w doborowym, couchsurfingowym towarzystwie Irlandczyka, Anglika, Walijki i Kiwi będziemy czynić to, co wymienione narody lubią najbardziej. Uczyńcie i Wy, ku chwale Kubotów! JAZDAAAAA!!!!!!!!!

POLECAMY RELACJĘ Z GALI WRĘCZENIA NAGRÓD, A ZWŁASZCZA WYSTĘP TATY MICHAŁA!

To na melanzu...