Magiczne wyspisko.

Wyspa Chiloe – mityczny statek zacumowany u brzegu Chile. Miejsce przepełnione magią i legendami. Autonomiczny twór u boku chilijskiego węża. Nasłuchawszy się opowieści o pięknie i inności tego miejsca udaliśmy się tam pełni nadziei…

Pierwszy dzień zassał nas w piękny zakątek wyspy. Postanowiliśmy poddać się nadprzyrodzonym siłom w pełni i gdy w trakcie stopa poznaliśmy młodego wyspiarza, który też „robił kciuka”, zbrataliśmy się i postanowiliśmy dołączyć się do wyprawy w odludny zakątek jego macierzy. Miejscówka była niestety tak odludna, że nie było szans na złapanie okazji, a słaba pamięć kolegi…

…osłabiała nas ilekroć obiecywany za kolejnym zakrętem koniec wędrówki nie nadchodził. Umordowani dotarliśmy przed zachodem słońca nad zatoczkę, gdzie w królestwo zwierząt nieśmiało wdzierał się człowiek. Uroczysko było urocze, lecz szybko kończące się zapasy zmusiły nas do taktycznego odwrotu.

Dnia następnego autostop rzucił nas na lokalny festiwal z żarciem do cichej i spokojnej „wakacyjnej” mieściny, gdzie po raz kolejny dały o sobie znać horrendalne ceny noclegów. Uciekając stamtąd, zmierzch zastał nas na skrzyżowaniu dróg, gdzie li tylko sklep i lokalny zabytkowy kościółek oznajmiał cywilizację. I tu po raz pierwszy w Chile spotkaliśmy się z dziwną przypadłością panującą na wyspie Chiloe, jaką jest słowo „nie” w całej swojej zaprzeczalności i niemożności. Gdy tylko zapytaliśmy, czy można rozbić namiot za przybytkiem bożym, lokalni wysyłali nas do Annasza i Kajfasza, a obu nie było. Szczęściem nieopodal był posterunek policji, a ci, rzuceni tu z lądowej części kraju, wnet stwierdzili, że „nie”… że „nie ma problemu”.

Dzień trzeci okazał się ostatnim, bo gdy tylko udaliśmy się do centrum wyspy – miasta zwanego Quillon i napotkaliśmy więcej opcji na „nie”, „nie da się”, „nie można” NIEdomyci, NIEwyspani, NIEszczęśliwi opadliśmy z sił. Naszą rejteradę przypieczętował zamek w plecaku, który w tym oto dniu zdecydował się poddać starości i ze zmęczenia się rozpruł, wywalając swoje wnętrzności. Czym prędzej wyciągnęliśmy kciuki i ciężarówka zabrała nas na dobrze nam znany ląd, gdzie chłopaki z Puerto Varas przyjęli w dom, dali wikt i opierunek, przywracając nam równowagę i wiarę w chilijską gościnność. Nabrawszy sił wyruszyliśmy na Carreterę Austral – jedno z niewielu już miejsc, gdzie kolonizacja człowieka dopiero nabiera rozpędu. Ale o tym w następnym odcinku.

ZDJĘCIA Z WYSPY „NIE”-CHILOE (PICTURES).

Nieco wyrośnięta sałata.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s