Pierwszą rzeczą, jaką kupił nas Uzbekistan, były bazary pełne okropnie tanich owoców i warzyw. Wizyty na nich konczyły się siatami pełnymi fruktów. Sami na siebie ściągaliśmy “zemstę faraonów”. Wiśnie, poziomki, morwy, arbuza z 4 kilo, trochę śliwek and your toilet is fluent.
Uzbekistańczycy: Kolejny azjatycki kraj nie rozczarowuje – gościnność i dobry humor są tu powszechne. Pod tym względem urzekła nas uśmiechnięta Bukhara, w której ostać mieliśmy się na dwa dni, a z żalem wyjechaliśmy po czterech. Zaliczyliśmy tam rynek, gdzie…
…sprzedawcy z chęcia pogadali i jakoś niekoniecznie wciskali swój towar. Nawet cinkciarz ciekawy był, co tam u nas w Polszy słychać po powodziach.
Rada dla podróżnych: W Bukharze, niedaleko centrum, znajduje się galeria (“no etrance fee”) bardzo ciekawej fotografii, w której trzech uśmiechniętych artystów przyjmie cię z otwartymi ramionami, zaprosi na herbatę i pogada o swych projektach. Swoją drogą Bukhara artystami stoi. Każdy sklepikarz, czekając na turystów, dłubie swoje miniaturki, rzeźbi w drewnie lub kuźniczy. Żadne tam “Made in China”.
Na przeciwny biegunie znajduje się miasto Moynak. Jeszcze trzydzieści lat temu był to największy port nad Morzem Aralskim. Aktualnie znad klifu można obserwować morze piasku i szkielety floty rybackiej, która, pochowana w jednym miejscu, wywiera piorunująco przygnębiające wrażenie. Tak samo przygnębiające jest snujące się bez celu miasto i obskurny, rozpizgany hotel, w którym brak bieżącej wody jest odzwierciedleniem aktualnej sytuacji. Katastrofa Jeziora Aralskiego jest dobitnym przykładem tego, jak człowiek może sobie strzelić w stopę. Cała Autonomiczna Republika Karapakistanu ma olbrzymi problem z zasoleniem wody pitnej. Herbata z solą – okazuje się, że takie rzeczy nie tylko w Mongolii.
Niemniej ta zakurzona respublika kryje w sobie niebywały skarb: w stolicy zwanej Nukus znajduje się Muzeum Savitzkiego – zbiór lokalnej sztuki oraz wyklętej awangardy ZSRR lat 30- tych. Mało kto z nas wie, że, oprócz realnego socjalizmu, początki wielkiego fermentu rewolucyjnego dały życie awangardzie – nietypowemu i często niepokojącemu spojrzeniu na świat. Niestety, postrzeleni artyści byli nieprzydatni dla propagandy nowego, pięknego raju, kończyli więc w więzieniu, psychiatryku lub na zesłaniu w Azji Centralnej. Dzięki temu azjatyckie stepy nie są pustynią kulturalną. Fotografowanie kosztowałoby nas 25 dolarów, więc pozostaje Ci, drogi Czytelniku, udać się tam samemu. Naprawdę warto. Mówię to ja – dyletant sztuki.
Forteca Khiva – przeurocze miasto, w którego wymuskanych murach, jak w oblężonej twierdzy, chowają się turyści, narzekający na zdzierstwo autochtonów. Wystarczy jednak wyjśę poza ramy, a sympatyczni ludzie sami cię dopadną, uzbrojeni w uśmiech i garść brzoskwinek.
Ciekawostką są tu lokalsi gromadzący się wieczorami przy studzienkach kanalizacyjnych i pobierający stamtąd wiadrami wodó, a to wszystko 100 metrów od hotelu, w którym mamy kibel z bieżącą wodą i prysznic, i klimę, lodówkę, telewizor i śniadanie, a to wszystko za 7 $ od osoby. Wyobraźcie sobie, że tu lato jest poza sezonem i stargować się można do ładnych sum.
Sum – narodowa waluta Uzbekistanu. Największy nominał to jakieś 1,5 złotego, więc portfel cały wypchany.
Ceny dla turystów. W Uzbekistanie obowiązują dwa cenniki wstępu: dla lokalnych/ turystów, np. 1 $/ 5 $. To samo odnosi się do innych dóbr. Dyshonorem jest tu nie przyciście na turyście i choćbyś znał cenę taksówki, to i tak dopłacisz ekstra. My jesteśmy na tej skali gdzieś pośrodku, bo my Paljaki i po rusku się dogadamy (dzięki Wiktor!), a bratnich narodów nie wypada skubać ponad miarę. Oszczędzić tu jednak trudno – autostop praktycznie nie istnieje, a każdy samochód jest potencjalną taksówką. Laminowaną karteczkę z żalem zawieszamy więc na haku, w książeczce autostopowicza wpisów nie przybywa.