Najpiękniejszy cud świata

Ściana lodu.

Z żalem opuściliśmy Chile i przekroczyliśmy granicę z Argentyną. Człowiek przyzwyczaił się do dobrego, zwłaszcza szybkiego stopa. Nic to, najwyżej przyjdzie nam czekać… 5 minut na autostop dokładnie do celu – El Calafate, bramy do lodowca Perito Moreno. Rozejrzeliśmy się po mieście żyjącym li tylko z turystyki, bo, jak dowiedzieliśmy się od naszego kierowcy, 20 lat temu żyło tu 500 ludzi, a dziś 15.000. Ten nagły napływ spowodowany jest jeszcze większą falą turystów chcących obejrzeć tego olbrzyma trzymającego w sobie jedne z największych pokładów wody pitnej. Ciekawostką jest fakt… Czytaj dalej

Trzy wieże i drużyna Mirmiła.

Rankiem obudziliśmy się na terytorium Chile. Jak bardzo ten kraj raduje moje serce trudno mi opisać. Wyciągnięty kciuk zatrzymuje pierwszy lepszy samochód, a cel to Puerto Natales baza wypadowa do Torres del Paine. Jakby na potwierdzenie, że jesteśmy w moim ulubionym kraju, starsza para, która nas podwiozła, zaprosiła nas na pyszną pizzę w ciepłej restauracji, a na deser noc na wygodnych materacach u couchsurfera w ciepłym domu (powtarzający się przymiotnik „ciepły” świadczy o zdecydowanym zimnie panującym w tej części świata). Rozpuściliśmy się jak kostka cukru w herbacie. Nabraliśmy sił, obczailiśmy nudne jak dupa miasto i nasyciliśmy oczodoły górami prężącymi się w oddali.

Kolejne wraki na naszej drodze.

Czytaj dalej

Peterbiltem na kraniec świata .

Opuściliśmy ukochane Chile i przekroczyliśmy Argentyńską granicę. Przekroczyliśmy jednocześnie granicę kulturową, bo pomimo wspólnego mianownika, jakim była kolonizacja hiszpańska, drogi tych krajów rozeszły się z drugą falą kolonizacji, która odcisnęła trwałe na nich piętno. I tak Chile z pierwiastkiem niemieckim było uporządkowane, dobrze zarządzane, a prawo tam szanowano. Do Argentyny zaś zalewanej potężnymi falami włoskiej emigracji, zwłaszcza ze zubożałej Sycylii, przywlekła się korupcja, kumoterstwo i absolutny brak poszanowania prawa. Ta różnica widoczna była już na granicy…

Czytaj dalej

La Chupacabra i ostatnie klapnięcie klapków.

La Chupacabra!

Kolejne kilometry Carretery Austral serwowały nam co i rusz nowe krajobrazy: od spalonych słońcem gór po zielone, świeże lasy. Asfalt stykał się co jakiś czas z błękitną rzeką Baker zachwycającą nas swoim intensywnym kolorem. Jako punkt docelowy wybraliśmy Caletę Tortel – punkt, gdzie kończy się droga. Podwózkę mieliśmy prawie do celu, zostało nam od skrzyżowania raptem 20 km. Bułka z masłem okazała się czerstwa, bo nikt, ale to nikt nie chciał nas zabrać i tak objuczeni naszymi plecakami przemaszerowaliśmy całą trasę. Na miejscu zostawiliśmy plecaki w informacji (która uświadomiła nam jak drogie są tu hotele) i uskrzydleni tą lekkością przemierzaliśmy schody i pomosty pachnące cyprysem. Miejsce to urocze dla turystów, mogących spacerować po wiosce, w której…

Czytaj dalej

Przystanek Austral.

Stało się! Stało się to, co miało się stać. Opuściliśmy Chile właściwe, które rozpuściło nas przełatwym autostopem, couchsurferami w każdym mieście i ryneczkami pełnymi owoców oraz warzyw i zapuściliśmy się w owianą legendą Carrterę Austral (Drogę Na Południu). Ten w większości szutrowy trakt wije się przez ponad 1000 kilometrów w terenie nadal z rzadka zamieszkałym przez człowieka. Opowieści o godzinach czy dniach czekania na stopa w jednym miejscu nie napawały nas optymizmem. Uzbroiliśmy się więc w najlepszy uśmiech, w kieszenie napchaliśmy pozytywnych myśli i rozesłaliśmy prośbę wici do bóstw i świętych autostopu…

„Bez Was nie możemy jechać dalej!”



Czytaj dalej

Magiczne wyspisko.

Wyspa Chiloe – mityczny statek zacumowany u brzegu Chile. Miejsce przepełnione magią i legendami. Autonomiczny twór u boku chilijskiego węża. Nasłuchawszy się opowieści o pięknie i inności tego miejsca udaliśmy się tam pełni nadziei…

Pierwszy dzień zassał nas w piękny zakątek wyspy. Postanowiliśmy poddać się nadprzyrodzonym siłom w pełni i gdy w trakcie stopa poznaliśmy młodego wyspiarza, który też „robił kciuka”, zbrataliśmy się i postanowiliśmy dołączyć się do wyprawy w odludny zakątek jego macierzy. Miejscówka była niestety tak odludna, że nie było szans na złapanie okazji, a słaba pamięć kolegi…

Czytaj dalej

Niemieccy imigranci.

„Niemieccy imigranci” brzmi w dzisiejszych czasach jak oksymoron, bo oprócz emerytów osiedlających się w egzotycznych krajach czy młodych ludzi spędzających przygodę życia w Australii, to raczej setki tysięcy obcokrajowców spragnionych lepszego bytu puka do Niemiec bram.

Klub Niemiecki w Puerto Varas.

A to było tak! 200 lat temu przeludniona Europa szukała miejsca, gdzie można by ten nadmiar zesłać. Nowo powstałe kraje Ameryki Północnej i Południowej były do tego idealne. Słabo zaludnione, bo wyludnione przez konkwistadorów, były głodne nowych rąk do pracy. W tym czasie Chile…

Czytaj dalej

Hip! Hip! Hippisi!

Tęczowy uścisk.

No i udało się! Po półtora roku, od kiedy nasz couchsurfer Kiarash z Iranu opowiedział nam o Rainbow Gathering i średnio intensywnych poszukiwaniach nasz przyszły couchsurfer z Villarrici wyskoczył z propozycją udania się w okoliczne góry na ten dziwaczny zjazd brudasów. Bo czym jest teoretycznie owe Tęczowe Zgromadzenie? Idea jest stara jak hippisi. Ludzie zbierają się w jednym, odległym od cywilizacji i bogatym w naturę miejscu. Przez księżycowy miesiąc starają się żyć zgodnie z ową naturą, bez pieniędzy, w systemie ekonomicznym przypominającym barter. Tyle od strony technicznej.

Od strony praktyczniej wygląda to mniej więcej tak:
Po wdrapaniu się na stromą górkę ujrzeliśmy pierwsze namioty rozbite to tu, to tam, a z oddali dochodziły nas…

Czytaj dalej

Święta, święta i po świętach!

Z sałatką polską w Nowy Rok.

Jako że zbliżają się święta Wielkanocne, my wspomnimy słowem ostatnie Boże Narodzenie. Przyfarciło się nam wówczas okrutnie, bo na Święta wynalazłem Czecha, którego namierzyli również Ola i Marcin z Wrocławia. Ów Pepiczek sympatyczny zgrał nas w świąteczną zgraję. Boże Narodzenie 2010 spędziliśmy w muzułmańskiej części Tajlandii w obskurnym hotelu z karaluchami, więc te chcieliśmy bardzo-ale-to-bardzo spędzić w domowej atmosferze. Tako też sobie wykreowaliśmy, bo i Polacy byli i dania swojskie łącznie z naszymi ulubionymi pierogami z kiszoną kapustą, za którą należy podziękować…

Czytaj dalej

Grafitowe miasto.

Valparaiso to jedno z najfajniejszych miast w Chile. Słynie ze stromych uliczek, trzecich największych fajerwerków noworocznych na świecie, ulicznych wind i lokalnej odmiany szmirowatej Eurowizji. My zgłębiliśmy uliczki Valpo. Tu sztuka jest na każdym kroku, na każdym zakręcie, wciśnięta w najgłębsze kąty. To tu można poczuć, co dla starego, rozsypującego się miasta znaczy wolność tworzenia na murach. Obdrapane ściany ożywają malunkami, a kilometry uliczek zasysają cię coraz bardziej wgłąb, bo za każdym rogiem czai się nowe, ciekawe graffiti. Porozmawialiśmy z lokalnym grafficiarzem imieniem Gonzalo. Ten studen sztuki w biały dzień, bez stresu mógł tworzyć to, co mu się w głowie urodziło.

Żądamy więcej sztuki w miastach!

ZOBACZ WSZYSTKIE ZDJECIA Z MAGICZNEGO VALPARAISO (PICTURES).

Dziedzictwo ludzkości - nie da się zaprzeczyć...

Dziedzictwo ludzkości.

Wie wszystko o Tobie!

Wie wszystko o Tobie!

Wszechświata umysłem nie ogarniesz.

Chilijczycy lubią prezentować dziwa swego kraju.

La Serena była przyjemnym, bo prawie kolonialnym miastem. Jakiś prezydent w latach 50-tych kazał je przebudować na tą piękną modłę. Rozkoszowaliśmy się zielenią i przyjemną pogodą oraz naszą couchsurferką – sympatyczną studentką Cecylią.
Opowiedziała nam o bardzo ciężkim losie studentów w Chile, bo student w Chile nie może być biedny. Biednego studenta nie będzie stać na czesne, które tu, w zależności od kierunku, wynosi od 600 do 1.500 zł miesięcznie, przy średnich zarobkach podobnych do tych w Polsce. Tak więc albo twoi rodzice są dziani, albo zaciągasz kredyt, który wcale nie jest preferencyjny (średnio spłacasz dwa razy tyle). Do tego kredyt na mieszkanie i już jesteś w przysłowiowej dupie, bo bez wykształcenia szanse na dobrze płatną pracę są nikłe.
Z tej sytuacji narodziły się protesty studenckie, które…

Czytaj dalej

Autostopem do nieba.

Po Nowej Zelandii, która wydawała się autostopowym rajem na ziemi, przydarzyło nam się Chile. Porównując czas oczekiwania Chile wypada lepiej, ale i specyfika tutejszego stopa jest inna. Po pierwsze: jedna droga krajowa nr 5 przecinająca kraj z północy na południe. Ponad 3.000 często prostej i przez to nudnej trasy.

Najczęściej zabierają nas kierowcy ciężarówek, którzy pokonują setki, a w zasadzie tysiące kilometrów w tym chudym jak patyk kraju, gdzie europejski 8-godzinny limit  za kierownicą nie obowiązuje. Piętnaście godzin w drodze czy zaspana nocka to norma, tak więc by przerwać tę nudę i podeprzeć czymś przekrwione oczy…

Czytaj dalej

Chile – ziemia obiecana.

Nietypowa architektura Hare Krishna.

Chile było krajem długo wyczekiwanym w Ameryce Łacinskiej. Ciągłe podświadome uczucie zagrożenia ustąpiło, wyciągnięty kciuk haczył ciężarówki z prędkością światła, a supermarkety oferowały dobry chleb, kiełbasy i sery.

Ale od początku. Już po przekroczeniu granicy z Peru o 8 rano udaliśmy się do rezerwatu Lauca pod granicą z Boliwią. Ciężarówka wspinała się ociężale, a roboty drogowe w ostateczności powstrzymały nas od dotarcia do celu. Zjechaliśmy z tych 4000 m w dół oddychając z ulgą cieplejszym i bardziej gęstym powietrzem. O 21 wylądowaliśmy w Poconchile, gdzie znajduje się wioska Hare Krishny

Czytaj dalej

Chill w Chile. Cz. I.

Dzikie życie w Iquique.

Chile – jakaż drastyczna zmiania po Boliwii, choć przejście było łagodne, bo autobus zostawił nas w dzielnicy boliwijskich imigrantów, a Maja z Polski i Dominik zapewnili nam milusi couchsurfing.
Chile jest generalnie kawał drogi od własnego kontynentu. Wielkie supermarkety przyćmiewają maciupkie ryneczki. Kierowcy co i rusz zaskakują cię, zatrzymując się przed przejściami dla pieszych.
Iquique pachnie morzem, którego tak dawno już nie widzieliśmy! Ma bardzo przyjemną, drewnianą starówkę i długaśny, piękny deptak nadmorski. Poza tym…

Czytaj dalej