Czajnik elektryczny, a czemu nie samochód?

A to było tak! Podczas całej naszej podróży co i rusz pojawiał się temat samochodów elektrycznych. Ta idea śledzi mnie od dłuższego czasu zwłaszcza, że nie jest to jakieś science fiction, jak lot na Marsa. To się dzieje tu i teraz (tak naprawdę już 100 lat temu były samochody elektryczne). A czemu akurat samochód elektryczny? Bo jest to idea rewolucyjna! Zmiana w życiu każdego z nas byłaby przeogromna.

Wyobraźmy sobie miasto, gdzie każdy jeździ wyłącznie samochodem elektrycznym. To ustawiczne buczenie, warkoty i ogólny tumult, który panuje w każdym mieście zaniknąłby. Metropolie stałyby się ciche. Żyłoby się jak na wsi, gdzie…

Czytaj dalej

Święta, święta i po świętach!

Z sałatką polską w Nowy Rok.

Jako że zbliżają się święta Wielkanocne, my wspomnimy słowem ostatnie Boże Narodzenie. Przyfarciło się nam wówczas okrutnie, bo na Święta wynalazłem Czecha, którego namierzyli również Ola i Marcin z Wrocławia. Ów Pepiczek sympatyczny zgrał nas w świąteczną zgraję. Boże Narodzenie 2010 spędziliśmy w muzułmańskiej części Tajlandii w obskurnym hotelu z karaluchami, więc te chcieliśmy bardzo-ale-to-bardzo spędzić w domowej atmosferze. Tako też sobie wykreowaliśmy, bo i Polacy byli i dania swojskie łącznie z naszymi ulubionymi pierogami z kiszoną kapustą, za którą należy podziękować…

Czytaj dalej

Grafitowe miasto.

Valparaiso to jedno z najfajniejszych miast w Chile. Słynie ze stromych uliczek, trzecich największych fajerwerków noworocznych na świecie, ulicznych wind i lokalnej odmiany szmirowatej Eurowizji. My zgłębiliśmy uliczki Valpo. Tu sztuka jest na każdym kroku, na każdym zakręcie, wciśnięta w najgłębsze kąty. To tu można poczuć, co dla starego, rozsypującego się miasta znaczy wolność tworzenia na murach. Obdrapane ściany ożywają malunkami, a kilometry uliczek zasysają cię coraz bardziej wgłąb, bo za każdym rogiem czai się nowe, ciekawe graffiti. Porozmawialiśmy z lokalnym grafficiarzem imieniem Gonzalo. Ten studen sztuki w biały dzień, bez stresu mógł tworzyć to, co mu się w głowie urodziło.

Żądamy więcej sztuki w miastach!

ZOBACZ WSZYSTKIE ZDJECIA Z MAGICZNEGO VALPARAISO (PICTURES).

Dziedzictwo ludzkości - nie da się zaprzeczyć...

Dziedzictwo ludzkości.

Wie wszystko o Tobie!

Wie wszystko o Tobie!

Wszechświata umysłem nie ogarniesz.

Chilijczycy lubią prezentować dziwa swego kraju.

La Serena była przyjemnym, bo prawie kolonialnym miastem. Jakiś prezydent w latach 50-tych kazał je przebudować na tą piękną modłę. Rozkoszowaliśmy się zielenią i przyjemną pogodą oraz naszą couchsurferką – sympatyczną studentką Cecylią.
Opowiedziała nam o bardzo ciężkim losie studentów w Chile, bo student w Chile nie może być biedny. Biednego studenta nie będzie stać na czesne, które tu, w zależności od kierunku, wynosi od 600 do 1.500 zł miesięcznie, przy średnich zarobkach podobnych do tych w Polsce. Tak więc albo twoi rodzice są dziani, albo zaciągasz kredyt, który wcale nie jest preferencyjny (średnio spłacasz dwa razy tyle). Do tego kredyt na mieszkanie i już jesteś w przysłowiowej dupie, bo bez wykształcenia szanse na dobrze płatną pracę są nikłe.
Z tej sytuacji narodziły się protesty studenckie, które…

Czytaj dalej

Autostopem do nieba.

Po Nowej Zelandii, która wydawała się autostopowym rajem na ziemi, przydarzyło nam się Chile. Porównując czas oczekiwania Chile wypada lepiej, ale i specyfika tutejszego stopa jest inna. Po pierwsze: jedna droga krajowa nr 5 przecinająca kraj z północy na południe. Ponad 3.000 często prostej i przez to nudnej trasy.

Najczęściej zabierają nas kierowcy ciężarówek, którzy pokonują setki, a w zasadzie tysiące kilometrów w tym chudym jak patyk kraju, gdzie europejski 8-godzinny limit  za kierownicą nie obowiązuje. Piętnaście godzin w drodze czy zaspana nocka to norma, tak więc by przerwać tę nudę i podeprzeć czymś przekrwione oczy…

Czytaj dalej

Chile – ziemia obiecana.

Nietypowa architektura Hare Krishna.

Chile było krajem długo wyczekiwanym w Ameryce Łacinskiej. Ciągłe podświadome uczucie zagrożenia ustąpiło, wyciągnięty kciuk haczył ciężarówki z prędkością światła, a supermarkety oferowały dobry chleb, kiełbasy i sery.

Ale od początku. Już po przekroczeniu granicy z Peru o 8 rano udaliśmy się do rezerwatu Lauca pod granicą z Boliwią. Ciężarówka wspinała się ociężale, a roboty drogowe w ostateczności powstrzymały nas od dotarcia do celu. Zjechaliśmy z tych 4000 m w dół oddychając z ulgą cieplejszym i bardziej gęstym powietrzem. O 21 wylądowaliśmy w Poconchile, gdzie znajduje się wioska Hare Krishny

Czytaj dalej

W piach się obróci. Peru cz. IV.

Wyjeżdżając ostatnim razem z Peru mieliśmy serdecznie dość tego przydługiego, suchego wybrzeża. Pustynia, pustynia, szara pustynia… Godziny gapienia się w piach.

Autobus nocny Lima – Arequipa jak zwykle okazał się udręką. Jak można spać w pozycji siedzącej czy nawet półleżącej? Noc upływa na zmuszaniu się do drzemki, tym razem prawie bezskutecznym. Doskonale się złożyło, bo inaczej przegapilibyśmy ten niesamowity moment, gdy cieplejsze powietrze poranka delikatnie rozsuwa chmury leżakujące między morzem a górami w czasie nocy a pierwsze promienie słoneczne magicznie podświetlają mgłę. Świt odkrywa zupełnie inne oblicze pustyni. Piach ożywiony grą półcieni, pokolorowany barwami poranka to zupełnie inny piach. Teraz nawet pustynia upstrzona kolorowymi domami slumsów w Limie może się podobać.

SPOJRZENIE NA PERU OKIEM APARATU (PICTURES).

Poranne wstają zorze.

Kulinarna rekonkwista. Welcome back to South America!

Tu nastąpił zaskakujący zwrot akcji. Z Meksyku korytarzem powietrznym przedostaliśmy się znów do Ameryki Południowej, a takie wydarzenie przywołuje wspomnienia, odświeża smaki… Zobaczcie, co nam się przypomniało, gdy znów postawiliśmy stopę na peruwiańskim mercado central.

Kuchnia krajów andyjskich to mieszanka wpływów hiszpańskich z lokalną kuchnią Indian, a każda nowa fala imigrantów z Europy czy Azji dodawała kolorytu do palety smaków tego celebrującego jedzenie kontynentu.

Podstawowymi miejscami kulinarnej eksploracji są rynki (tzw. mercado central). Niejednokrotnie są to potężne instytucje, dookoła których obraca się życie miasta.

Mercado central - czekając na klienta...


Czytaj dalej

Meksyk – plaża, Playa i tylko bicz!

I jest szacunek na dzielni!

Z Sisalu przebiliśmy się do Playa del Carmen, która z chwilowego przystanku zamieniła się w 2-tygodniową miłość od pierwszego wejrzenia. Pierwszy couchsurfer był szalenie zakochany w swoim psie. Karmił go taką dawką miłości, że pomimo, iż czworonóg ów był wielkim bydlakiem, był też jednym z najmilszych psów, jakie poznałem. Poznałem też, co to szacunek ludzi, kiedy idziesz ulicami z taką bestią w pełnym bojowym runsztunku.
Odwiedziliśmy wesołe miasteczko, gdzie zrekompensowaliśmy sobie brak niebezpieczeństw i pozwoliliśmy, by strach nam zajrzał w oczy.

Następnym gospodarzem był niesamowicie inteligentny Argentyńczyk Julian, który razu jednego udał się do Holandii, gdzie z wyboru żył na ulicy, a potem squacie, jadł ze śmietników i kradł z supermarketów. I tu ciekawe spostrzeżenie, bo kradł na początku najtańsze rzeczy, po czym stwierdził, że nie ma różnicy i pod bluzkę ładował łososia. Z tego, jak to określił, dna doszedł do aktualnego miejsca, czyli szefa firmy internetowej, który żyje sobie wygodnie w dość drogim…

Czytaj dalej

Meksyk nielegalny. Cz. I.

Teletubisie w Palenque.

Przekroczyliśmy granicę z Meksykiem w bardzo sympatycznej atmosferze i zaiste czuliśmy się jak goście. Celnicy zagadywali z uśmiechem jak tam podróż, gdzie jedziemy i co słychać w Polsce. W ten sposób, zadowoleni, że jesteśmy w innym, lepszym świecie – uporządkowanym, czystszym, bogatszym, wsiedliśmy w autobus. Po 20 minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy grupce ludzi. Ci wsiedli, kierowca zbadał ich wzrokiem i stwierdził, że są nielegalni i nie mogą z nami jechać, bo i tak wyłapią ich na następnej kontroli.
W ten sposób dochodzimy do swoistej drabiny ludów, gdzie ten, co wyżej, patrzy z góry na tego, co niżej, ale i na niego ktoś z pogardą spogląda z góry i nie chce dopuścić na swój szczebelek. Tu przytoczę sytuację z ostatnich kilku lat, gdy…

Czytaj dalej

Szczęśliwych zbiegów okoliczności w 2012!

Chcecie – wierzcie lub nie wierzcie! Gdy spacerowaliśmy po lekko nijakim chilijskim mieście Chillan, natknęliśmy się na sklep monopolowy Warszawa. Chwilę później pojawił sę jakiś taki znajomy pojazd 4-kołowy… To sie nazywa fotograficzny fart i takiego farta życzymy Wam w 2012! 🙂

Na ostrzu noża. Salwador i Gwatemala.

Kolorowe Święto Zmarłych.

San Salvador jest krajem przyjemnym jeśli chodzi o ludzi, nijakim jeśli chodzi o wszystko inne. Co prawda duży wpływ na tą opinię musi mieć fakt, że w państwie tym gościliśmy tylko trzy dni. Łatwo ominąć jakieś miejsce, ale ludzi się nie da.

Wczłapaliśmy się na wulkan z hordą Salwadorczyków. Akurat mieli wolne, gdyż trwało święto. Święto zmarłych w Salwadorze jest kolorowe i rodzinne. Groby upstrzone są wieńcami kwiatów i pstrokatych, kolorowych wycinanek, jakie robiło się na ZPT z okazji Mikołaja. Na cmentarzu jest gwarno i tłumnie, a nieopodal na stoiskach gastronomicznych smażą się pupusy. Tu warto zboczyć z myśli, gdyż…

Czytaj dalej

Jak zwykle co roku o tej samej porze…

W zeszłym roku zabrakło nam na Święta wszystkiego: atmosfery, choinki, tradycyjnych potraw i przede wszystkim bliskich. W tym roku będzie rybka (choć nie karp), barszczyk (choć z proszku), pierogi z kapustą i grzybami (prawdziwe, własnoręcznie ulepione!!!), trochę bombek. Znów jednak zabraknie rodziców, rodzeństwa i małych bąbli śpiewających kolędy Mikołajowi, niecierpliwie czekających na prezenty. Choć Święta spędzimy w wesołym, polskim gronie, zabraknie też spotkań ze starymi znajomymi…

Kochani!
Życzymy Wam wspólnie spędzonych chwil z bliskimi Wam osobami!
Życzymy Wam marzeń, których nigdy nie zabraknie i sukcesów w ich realizacji!
Życzymy Wam, żeby każdy kolejny dzień od dziś był radosny!
Życzymy Wam BARDZO WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

Mroczna strona podróży.

Z rana szybko spakowała swój mały namiot, dojadła to, co zostało z wczoraj i jak niemal codziennie od dwóch miesięcy wsiadła na rower.

Tak naprawdę uwielbia chodzić. Przeszła samotnie rodzinne USA. Dwa razy: z północy na południe i z południa na północ. Najbardziej podobały jej się kilkudniowe odcinki w górach i parkach narodowych, gdzie często przez parę dni nie spotykała żywej duszy. Parę lat wcześniej wyrzuciła telefon komórkowy, ale by nie tracić kontaktu z najbliższymi nosi ze sobą urządzenie, z którego co wieczór wysyła do rodziny i znajomych sygnał ze swoją lokalizacją i informacją: ”Wszystko ok” lub ”Potrzebuję pomocy”.
W zeszłym roku pojechała pracować w kuchni na amerykańskiej stacji badawczej na Antarktyce. Dobry czas, niemniej nie posiadała się z radości, gdy…

Czytaj dalej

Zanurkuj w Amerykę Centralną. Nikaragua i Honduras.

Może cement z pierwszego świata, ale pan ewidentnie z księżyca.

Nikaragua urzekła nas swoją taniością i dobrym jedzeniem na rynku. Taka Boliwia Ameryki Centralnej. Odwiedziliśmy trzy miejsca w tym kraju: wyspę Ometepe, gdzie wiało nudą i relaksem, Granadę, gdzie piękno niskiej, kolonialnej zabudowy upstrzone było masą żebraków i bezdomnych, przypominających, że jest to jeden z najbiedniejszych krajów regionu oraz Matagalpę – regionalne centrum kawy i kakao. Brak pogody i wszędobylska nuda nie pozwoliły, by Nikaragua odcisnęła jakikolwiek znaczący ślad w naszej pamięci długotrwałej.

Warty napomknięcia jest fakt dojścia do władzy pana Ortegi, który 20 lat temu, przy usilnych staraniach USA został od niej odsunięty. Aktualnie jego polityka nie jest już tak radykalnie socjalistyczna. Niemniej…

Czytaj dalej

Kosta ryczy.

A na palmie siedzi leń... Leniwiec.

Po dość sprawnym przekroczeniu granicy udaliśmy się na ekologiczną farmę naszego CSa (kolejny raz spotkaliśmy się z permakulturą, która najczęściej oznacza masę chwastów, a w tym wypadku dżunglę). Już 200 metrów od jego domu selwa gęstniała, ścieżki zanikały, a liany same prosiły się o potraktowanie maczetą. Znaleźliśmy kilka drzew kakaowca i według zaleceń Johna pościnaliśmy kilka drzew bananowych, które dość szybko odrastają, dając nowy plon. Udało nam się też zgubić w tym gąszczu, co pozwoliło docenić grozę i potęgę dżungli, która tak czy siak nigdy mnie nie pociągała. Niemniej nieodmiennie lubię zwierzęta i…

Czytaj dalej

Panama. Operacja: „Republika Ziemniaczana”.

Dzień 1.

Początkowa animacja łódki wpływającej do portu to majstersztyk, zwłaszcza na Amidze500. Widać można wydusić sporo kolorów z „przyjaciółki”. Na lądzie kup gazetę w kiosku (buy newspaper), przeczytaj z jakim krajem Panama ma przyjazne stosunki, pójdź do ubikacji i wyrób paszport tego kraju, używając walizki (use briefcase). Wsiądź do autobusu i wybierz z trzech dialogów „Take me to the crossroad”. Nie jedź bezpośrednio do miasta chyba, że chcesz obejrzeć animację, jak panowie w ciemnych okularach zakuwają cię w kajdanki. Na skrzyżowaniu podejdź pod znak „Panama City” i użyj kciuka (use thumb). Ciężarówka wysadzi cię gdzieś w mieście. Na mapce jest aktualnie tylko mieszkanie amerykańskiego szpiega. Po kliknięciu (animacja windy wjeżdżającej na 23-cie piętro) spotkasz się z Davidem. Porozmawiaj z nim i wyczerp wszystkie tematy. Dowiesz się o różnicy pomiędzy skomplikowanym systemem wyborczym w USA, gdzie wybrać możesz tylko pomiędzy dwoma partiami, a systemem polskim, gdzie partie rodzą się, dzielą i umierają (możesz tą przydługą gadkę przeskoczyć wciskając Ctrl+Alt+L). Jeśli klikniesz na balkon, możesz popodziwiać panoramę Panama City.

Podziwiaj widok na Panama City.



Czytaj dalej

Kolumbia – szukajcie, a znajdziecie. Cz. II.

Centrum dowodzenia wszechświatem.

Wróciliśmy w ramiona Kolumbii. Udaliśmy się nad morze do Tagangi – rozpizganej wioski rybackiej, gdzie kupisz pyszną rybkę prosto z morza, a handlarze narkotyków są tak namolni, jak lokalne muszki i komary. Niemniej pobyt na campingu u couchsurfera wspominamy bardzo dobrze. Jako wegetarianin i buddysta, udzielał schronienia wszelkim zwierzętom i nieraz sąsiednie kaczki przychodziły odetchnąć w tej wegetariańskiej przystani. Posnorklowaliśmy, pobimbaliśmy i obraliśmy kurs na Cartagenę, gdzie liczyliśmy na jachtostop. Samo centrum miasta przepiękne, czyste i schludne (tuż „za” panował totalny rozpiździel), więc dużo czasu w naszej taniej, gorącej dziurze na poddaszu nie spędzaliśmy. Niemniej w marinie szczęścia nie mieliśmy. Pozostało nam udać się na sam kraniec Kolumbii, do Capurgany, gdzie za pomocą kilku lokalnych pang (łódek) można się było dostać do Panamy.

Nie doceniliśmy jednak mocy „chciejstwa” i dobrej karmy. W Tagandze, idąc na wieczorny spacer, Maja zauważyła nieszczęśnika ze stwardnieniem rozsianym, który upadł idąc po kamienno-błotnej drodze. Pomogła mu dojść do asfaltu. Tam pan powiedział, że…

Czytaj dalej

Wenezuela – ZŁO, ZŁO, AGRESJA!!!

Wszystkiego najlepszego, Hugo!

Już przekraczając granicę czuliśmy się olani przez oficjeli, a ludzie pytani na ulicy o kierunek, obojętnie wzruszali ramionami.

Dojechaliśmy do Meridy, gdzie potajemnie zamieszkaliśmy w akademiku u pary sympatycznych, couchsurfingowych pedałów. Już po przybyciu jedno z pierwszych pytań było o Chaveza. Bo nie da się ukryć, że ten kolorowy prezydent rozsławił Wenezuelę niczym Łukaszenko Białoruś. Niemniej w tym przypadku obraz nie jest tak czarno-biały, jak u naszych wschodnich sąsiadów. Opozycja trzyma się całkiem mocno, a wybory są uczciwe, pomijając fakt, że…

Czytaj dalej