Niekonieczny koniec

Odwiedziliśmy Urugwaj zwany Szwajcarią Ameryki Południowej. Tak jak inne określenia typu Wenecja Azji czy Paryż Antarktyki – nijak się nie miało do tego kraju. Niemniej gdyby już chcieć się dopatrzeć podobieństw, to chyba zbiorem wspólnym byłby spokój, bezpieczeństwo i stosunkowo wysoki poziom życia obywateli oraz zabezpieczenia socjalne, na które stać zazwyczaj kraje europejskie. Najlepszym przykładem stabilności była starsza para Argentyńczyków, która zabrała nas na stopa. W Argentynie przeżyli trzy kryzysy, które trzy razy wyczyściły ich z oszczędności. Przeczuwając nadejście kolejnej katastrofy ekonomicznej postanowili na starość osiedlić się w Urugwaju.

Urugwaj - tradycja i nowoczesność

Urugwaj – tradycja i nowoczesność

Czytaj dalej

Pociąg do dużych miast?

Zestaw mendoski.

Zestaw mendoski.

Opuściliśmy Patagonię z żalem, choć duże ośrodki miejskie okazały się mieć swoje zalety, takie jak niższe ceny i większy wybór jedzenia. Na pierwszy rzut poszła Mendoza, gdzie życie nocne kwitnie. Na obrzeżach zaś miasta rozciągają się winnice, bo Mendoza winem stoi i nawet tutejszy „zestaw mendoski” z McDonalda ma wino zamiast coli. Trafiliśmy nawet na końcówkę festiwalu wina, w czasie którego raczyliśmy się pod chmurką wyrobami podmiejskich winnic i w spokoju słuchaliśmy argentyńskich artystów.
Niemniej w głowach obraz Mendozy mieliśmy inny, więc i rozczarowanie ogólnym brakiem klimatu większe. Nasze wyobrażenia zaspokoiły jednak okoliczne miasteczka, trzymające się klimatu śródziemnomorskiego tak temperaturą, jaki i architekturą. Maipu urzekło spokojem i wszędobylskimi winnicami, z których wynieśliśmy (za uiszczeniem opłaty) kilka butelczyn zacnego trunku.

Czytaj dalej

U Polonusów – Znaki na Niebie

DSC_3816Czas nieubłaganie wypchnął nas z przytulnego Lago Puelo i postawił znów na drodze. Stop szedł sprawnie i już po godzinie byliśmy w Bariloche. Miejscowość ta przypomina bawarskie miasteczko. Środkowoeuropejski klimat i zawieruchy historii przyczyniły się do osadnictwa niemieckiego w tych okolicach. Szybki „tour de ciudad” i magiczny kciuk wibrujący niepokojąco zabrał nas dalej drogą siedmiu jezior (Ruta de Siete Lagos). Malownicza to droga, którą wieńczy bajecznie wyglądające w nocy miasteczko San Martin de Los Andes.
Przyjęła nas tam couchsurferka Cecylia i jej mama Krystyna, będące potomkiniami Polaka, który w okresie międzywojennym wyemigrował do Argentyny za Chlebem. Krysia, pozytywnie wykręcona hippiska, wybrała się w końcówce lat 70-tych w poszukiwaniu korzeni do Polski. Wiza nie do końca była turystyczna, więc i bez obostrzeń okresu komunizmu. Dwa miesiące w Polsce wspomina jako niesamowicie sympatyczną przygodę, podczas której…

Czytaj dalej

Wege Argentyna

Argentyńskie empanady - niebo w gębie!

Argentyńskie empanady – niebo w gębie!

Pisałem już jak po przekroczeniu granicy argentyńskiej zaproponowano nam nocleg i asado (słynny argentyński grill). Odmówiliśmy, ale karma nie śpi i wróciła ze zdwojona siłą.
Ale i Lean zostawili nas w Puerto Madryn gdzie pierwszy raz od 2 tygodni zaznaliśmy uroków Couchsurfingu i świeżej pościeli. Obolałe kości tańczyły z radości, a podniebienie szykowało się na odmianę od makaronu z sosem, gdy wtem dowiedzieliśmy się, że nasza urocza para była wegetarianami. Co więcej, nie mogliśmy gotować u nich mięsa, bo sami prowadzili mini restaurację. No cóż, za dużo dobra mogłoby nas zabić… Czytaj dalej

Najpiękniejszy cud świata

Ściana lodu.

Z żalem opuściliśmy Chile i przekroczyliśmy granicę z Argentyną. Człowiek przyzwyczaił się do dobrego, zwłaszcza szybkiego stopa. Nic to, najwyżej przyjdzie nam czekać… 5 minut na autostop dokładnie do celu – El Calafate, bramy do lodowca Perito Moreno. Rozejrzeliśmy się po mieście żyjącym li tylko z turystyki, bo, jak dowiedzieliśmy się od naszego kierowcy, 20 lat temu żyło tu 500 ludzi, a dziś 15.000. Ten nagły napływ spowodowany jest jeszcze większą falą turystów chcących obejrzeć tego olbrzyma trzymającego w sobie jedne z największych pokładów wody pitnej. Ciekawostką jest fakt… Czytaj dalej

Ognisty Autostop.

Tierra del Fuego – wiało tam jak zwykle. Na wylotówce z Rio Grande złapaliśmy stopa z sympatycznym panem. Usłyszawszy, że my z Polski, z zachwytem rozwodził się o naszym dalekim kraju i wspaniałych rodakach, gdyż miał ich w rodzinie paru. Sam pochodził z północy, z okolic Buenos Aires. Przybył w ten daleki zakątek świata zwabiony wizją pracy i dobrych zarobków. Tak mu jednak przypadły do gustu bezkresne, smagane wiatrem tereny, że pokochał to miejsce całym sercem i już nie wyobrażał sobie, że mógłby żyć gdzieś indziej. Opowiadając o urokach bytowania w tym nieco wrogim dla człowieka miejscu brzmiał niemal jak poeta.

Czytaj dalej

Peterbiltem na kraniec świata .

Opuściliśmy ukochane Chile i przekroczyliśmy Argentyńską granicę. Przekroczyliśmy jednocześnie granicę kulturową, bo pomimo wspólnego mianownika, jakim była kolonizacja hiszpańska, drogi tych krajów rozeszły się z drugą falą kolonizacji, która odcisnęła trwałe na nich piętno. I tak Chile z pierwiastkiem niemieckim było uporządkowane, dobrze zarządzane, a prawo tam szanowano. Do Argentyny zaś zalewanej potężnymi falami włoskiej emigracji, zwłaszcza ze zubożałej Sycylii, przywlekła się korupcja, kumoterstwo i absolutny brak poszanowania prawa. Ta różnica widoczna była już na granicy…

Czytaj dalej

Argentyna zza okna. Cz. II.

Prowincja Misjones jest pełna imigrantów zza Buga.

Czas na wyrwanie się z wygód miasta. Rano dokulaliśmy się ciufcią w okolice bramek na autostradzie i zaczęliśmy „robić kciuka„ (hacer dedo – autostop po argentyńsku). Słyszeliśmy różne opinie o jego funkcjonowaniu. Wielogodzinne oczekiwanie to norma. Jakże mile zaskoczył nas więc brazylijski tirowiec, który już po pół godzinie wyrwał nas z okowów niepewności.

O 21 w nocy wylądowaliśmy na stacji benzynowej, gdzie obsługa, ku naszemu zdziwieniu, nie pozwoliła nam rozbić namiotu. Zbici z tropu ruszyliśmy na drugą stronę drogi. Tam sympatyczna pani…

Czytaj dalej

Argentyna bogata tym, co ukradnie tata. Cz. I.

Tani transport publiczny w Buenos.

W drodze do Ameryki Południowej mieliśmy międzylądowanie w Nowej Zelandii, gdzie jak zwykle w 10 minut złapaliśmy stopa do Auckland, zabraliśmy rzeczy odzyskane z Christchurch (utknęły tam po trzęsieniu ziemii) i bez problemu złapaliśmy kolejnego stopa na lotnisko. Rodzinka, która nas zabrała, nawet tam nie jechała. Po prostu mieli czas i nieodłączny u Nowozelandczyków uśmiech. Liznęliśmy najlepsze na świecie lody Kapiti i ruszyliśmy w 12-godzinną podróż przez nie wiem ile stref czasowych.

W Buenos Aires utknęliśmy na lotnisku z powodu braku klepaków, którymi można płacić w autobusie. Po uciułaniu kilku monet ruszyliśmy transportem publicznym do naszego gospodarza. W ten sposób już po pięciu godzinach byliśmy na mięsnej uczcie. Sól, pieprz i niebo w gębie! Widać, w czym Argentyńczycy się specjalizują, choć…

Czytaj dalej