Odwiedziliśmy Urugwaj zwany Szwajcarią Ameryki Południowej. Tak jak inne określenia typu Wenecja Azji czy Paryż Antarktyki – nijak się nie miało do tego kraju. Niemniej gdyby już chcieć się dopatrzeć podobieństw, to chyba zbiorem wspólnym byłby spokój, bezpieczeństwo i stosunkowo wysoki poziom życia obywateli oraz zabezpieczenia socjalne, na które stać zazwyczaj kraje europejskie. Najlepszym przykładem stabilności była starsza para Argentyńczyków, która zabrała nas na stopa. W Argentynie przeżyli trzy kryzysy, które trzy razy wyczyściły ich z oszczędności. Przeczuwając nadejście kolejnej katastrofy ekonomicznej postanowili na starość osiedlić się w Urugwaju.
W samym kraju byliśmy zaledwie tydzień, więc wgryźć w materię się nie udało. Stąd może nasze odczucie, że Urugwaj nie ma w sobie niczego specjalnego. Może przenieśli się do Brazylii, może zmiksowali?
Stolica sympatyczna z monumentalnym pomnikiem upadku kolei, jakim jest zamknięty dworzec centralny, kolonialnym starym miastem i masą małych, sympatycznych muzeów.
Pożegnaliśmy Urugwaj w Coloni del Sacramento – maleńkiej, zabytkowej mieścinie, z której w oddali widać było majaczące Buenos Aires.
BUEEEENOOOOS AAAAAJJJJREEES!
Buenos nie zmieniło się wiele od naszej ostatniej wizyty mniej więcej rok wcześniej. Jest przerośnięte i przytłaczające, tyle że tym razem mieliśmy tam przyjaciół. Mowa o Ale i Leanie, którzy podebrali nas na stopa i przez trzy dni przewieźli przez Patagonię. Poczucie domu daleko od domu. Miło było znów zobaczyć tą uśmiechniętą parę. Poznaliśmy też dzieciaki Ale, dzikie, ale wesołe szkraby, które tak nas polubiły, że zaprosiły na wieczorną grę w pingwina. Podczas niedzielnego rodzinnego obiadu wujek nieznany mi z imienia i nazwiska przybliżył ramy nadchodzącego kryzysu. Olbrzymie cła, jakie Argentyna nałożyła na towary zagraniczne dla ożywienia krajowej produkcji doprowadziły do braków na rynku, wysokich cen i zapchanych magazynów celnych. Próby sztucznego zaniżenia cen przez rząd kreują jedynie czarny rynek i zaczynają coraz mocniej huśtać i tak zdestabilizowaną gospodarką. Może już niedługo Argentyna wróci na czołówki wiadomości, które tak dobrze pamiętamy z kryzysu na początku XXI wieku.
Nie to nam jednak zaprzątało głowy, tylko powrót po dwóch latach do kraju, do rodziny i znajomych. Długi lot do Frankfurtu był częścią przyjemną i przewidywalną. Na miejscu przywitał nas chłód kwietniowej Europy i… samochód elektryczny. Piękny Opel Ampera czekał, by przypomnieć mi o mojej przyszłości. Przyszłości w czystych technologiach, które zmienią planetę, MOJĄ planetę na lepsze. Autostop z lotniska okazał się łatwiejszy niż przypuszczaliśmy. Najpierw wesoła ekipa chłopaków, którzy odbierali kolegę wracającego po rocznym pobycie w Ameryce Łacińskiej, później babeczka, która nigdy na stopa nikogo nie brała, a my w tamtym momencie nawet nie łapaliśmy, następnie polscy policjanci w delegacji, tirowiec i przez noc przewiózł nas przesympatyczny kolega, który poruszony naszą historią nadłożył drogi i wysadził nas o 2:00 w nocy tuż pod domem. Niewątpliwie zadziałała magia świąt – choć przez chwilę staramy się być lepsi.
W domach radość, w nas też, ale o tym w następnym odcinku!
ZAPRASZAMY DO GALERII (PICTURES).
Wspaniale „powiedziane” 🙂