Wege Argentyna

Argentyńskie empanady - niebo w gębie!

Argentyńskie empanady – niebo w gębie!

Pisałem już jak po przekroczeniu granicy argentyńskiej zaproponowano nam nocleg i asado (słynny argentyński grill). Odmówiliśmy, ale karma nie śpi i wróciła ze zdwojona siłą.
Ale i Lean zostawili nas w Puerto Madryn gdzie pierwszy raz od 2 tygodni zaznaliśmy uroków Couchsurfingu i świeżej pościeli. Obolałe kości tańczyły z radości, a podniebienie szykowało się na odmianę od makaronu z sosem, gdy wtem dowiedzieliśmy się, że nasza urocza para była wegetarianami. Co więcej, nie mogliśmy gotować u nich mięsa, bo sami prowadzili mini restaurację. No cóż, za dużo dobra mogłoby nas zabić… nasz Tak zaczął się wegetariański miesiąc w królestwie mięsa. Couchsurferka Sol (czyli po naszemu Słońce, jej matka była hipiską) była dietetyczką i wyłuszczyła nam zasady swojej diety. Cóż… Wyszło, że wcale nie jest ona skomplikowana.

Wielki morski potwór

Wielki morski potwór


Puerto Madryn – jest to była kolonia wielorybnicza. Przyjemne miasto otoczone półpustynnym krajobrazem. Wielorybów i orek nie wytrzebiono i nadal przypływają w te rejony. Warto pochylić się nad lokalną populacją orek, które jako jeden z 2 gatunków „orków” (nie mogłem się powstrzymać) na planecie dokonują tzw. „plażowań”. Polega to na wykorzystaniu przez orki przypływów, by podpłynąć jak najbliżej brzegu, na którym rozmnażają się lwy morskie. Następnie orka na pełnej prędkości „wyskakuje”, chwyta w paszczę swoją ofiarę i powoli osuwa się do oceanu. Widok podobno niesamowity. Ażeby go doświadczyć należy udać się na półwysep Valdes. Wycieczki zorganizowane drogie, bilet autobusowy wcale nie tańszy, ale od czego zaczarowany kciuk! Autobusem dobiliśmy do bramek parku, wystawiliśmy rękę i już mieliśmy ekipę, która obwiozła nas wzdłuż i wszerz. DSCN0970Słonie morskie, nawet w dużej grupie, nie robiły już takiego wrażenia. Opatrzyły się nam w innych miejscach. Tak naprawdę przybyliśmy tu „upolować” pingwiny. Maja zarzekała się że w życiu na żywo owych stworzeń nie widziała i chce je zobaczyć, choć co roku chodzimy do Oliwskiego Zoo, gdzie ze 30 ich chyba jest. Niemniej zoo to zoo – depresja zwierzęca i inne dewiacje wynikające z długotrwałej niewoli. Na wolności zwierzaki są w wirze codziennych spraw, wyruszają na połowy, wracają do gniazd, „całują się”? Podchodzą do barierki, by popatrzeć na wielkoludów mierzących do nich z olbrzymich obiektywów, są po prostu rozkoszne. Rzutem na taśmę udaliśmy się do miejsca, gdzie orki polują w swój nietypowy sposób. Jak na złość nie był to jeden ze 30 dni w roku, gdy można było je wypatrzeć. Zadowoliliśmy się krwiożerczymi zdjęciami w lokalnej knajpie.
Noc spędziliśmy w krzaczunach na obrzeżach parku, a niebo mieniło się setkami tysięcy gwiazd. Oby choć na promilu z nich było równie ciekawe i różnorodne życie jak na naszej planecie, bo świadomość, że może ono zostać unicestwione przez nas w jednym termonuklearnym fajerwerku nie napawa mnie optymizmem.
Bajkowe wąwozy

Bajkowe wąwozy

Mam nadzieje, że kiedyś wielcy tego świata zdejmą palec z cyngla i odłożą broń wycelowanego w naszą planetę.

Po tygodniowym odpoczynku w Puerto Madryn. Ruszyliśmy z powrotem drogą nr 25 w kierunku ruty 40. Z początku nudne patagońskie krajobrazy, które wywierają wpływ na Japończykach („tyle ziemi i zero ludzi!”) zamieniły się w bajkowy krajobraz wąwozów, a im bliżej gór, tym bogatsza roślinność. Nocleg przy skrzyżowaniu był na wygodnej, żyznej ziemi, a my sami osłonięci lasem.
Rano dotarliśmy do miejscowości El Bolson – raju utraconego argentyńskich hipisów. Niedobitki dzieci kwiatów szwędają się to tu, to tam, a co obrotniejsi koszą grubi piniądz z turystów. My wylądowaliśmy u Lucasa i Cataliny, przeuroczej pary, która prowadziła jednocześnie pensjonat. Znów zasada karmy zadziałała – tygodnie spędzone na ubitej patagońskiej ziemi wymieniliśmy na świeżą pościel i przemiłą atmosferę.

Lucas i Catlina przemierzyli Amerykę Południową na rowerach, więc doskonale wiedzieli czego nam trzeba.
Ostoja ciszy i spokoju...

Ostoja ciszy i spokoju…

A potrzebowaliśmy odpoczynku… Zmęczenie materiału było ogromne. Zmieniać co 3-4 dni swoją lokalizację i tak przez 2 lata zbiera żniwo. Tako też nie rzuciliśmy się na zwiedzanie miasta czy wycieczki w góry. Zamiast tego niebywale cieszyło nas gotowanie (wegetariańskie), pomaganie w obejściu i łupanie orzechów (30 worów do złupienia). Lago Puelo, bo tak nazywała się nasza mieścina, była ostoją ciszy i spokoju. Klimatem przypominało Polskę (dużo padało), więc i tęsknoty napływały do głowy. Na szczęście nasi gospodarze mieli pogodna naturę, jak chyba wszyscy ludzie, z którymi przebywaliśmy i uśmiech gościł na naszych twarzach nieustanie. Serce rosło widząc ich dziadka lat 86, dziarsko latającego to tu, to tam i cieszącego się jak dziecko z wyjazdu do swojej kochanki w Chile (notabene miał je dwie). Nawet goście, którzy przyjeżdżali do ich hostelu, byli mili. Chyba dlatego, że gburów zbywali.

Jestem już 3 tygodnie na diecie wegetariańskiej i muszę wam powiedzieć, że nieustanne uczucie niedojedzenia ustąpiło, choć smak na schabowe nie.

Ślepcy. Trafiło się tak, że w odwiedziny do Caty i Lucasa przyjechali ich znajomi z Buenos Aires, obydwoje niewidomi. Mówią, że jeśli stracisz jeden zmysł inny ci się wyostrza. U nich zdecydowanie wyostrzył się dowcip. Miałeś wrażenie, że jesteś w jakimś programie satyrycznym, z tym że działo się to na żywo i bez przerwy.
Któż zgadnie co to?

Któż zgadnie co to?

Chłopaki zamarzyły sobie wycieczkę w góry i nic nie byłoby w tym strasznie dziwnego gdyby nie to, że ubzdurali to sobie w nocy. Niemniej ruszyliśmy. Las był gęsty a noc ciemna. Szliśmy niczym ślepcy i tak mimowolnie weszliśmy w ich świat, zmniejszony o jeden wymiar. Po przygodzie z Rainbow Gathering nauczyliśmy naszych nowych przyjaciół czerpać przyjemność z tulenia drzew. I tak siedzieliśmy w tym ciemnym lesie tuląc się każdy do swojego drzewa. Po powrocie do miasta, gdzie odbywał się festiwal, chłopaki się zrobiły i nadal obściskiwały się z drzewami, choć te waliły moczem, a pseudohipisi przyglądali się im ze zdziwieniem.

W następnym odcinku ciąg dalszy Patagoni.

POLECAMY ZDJĘCIA (PICTURES).


Fiesta urodzinowa.

Fiesta urodzinowa.

Dodaj komentarz