Przystanek Austral.

Stało się! Stało się to, co miało się stać. Opuściliśmy Chile właściwe, które rozpuściło nas przełatwym autostopem, couchsurferami w każdym mieście i ryneczkami pełnymi owoców oraz warzyw i zapuściliśmy się w owianą legendą Carrterę Austral (Drogę Na Południu). Ten w większości szutrowy trakt wije się przez ponad 1000 kilometrów w terenie nadal z rzadka zamieszkałym przez człowieka. Opowieści o godzinach czy dniach czekania na stopa w jednym miejscu nie napawały nas optymizmem. Uzbroiliśmy się więc w najlepszy uśmiech, w kieszenie napchaliśmy pozytywnych myśli i rozesłaliśmy prośbę wici do bóstw i świętych autostopu…

„Bez Was nie możemy jechać dalej!”




Już pierwsze stopy uświadomiły nam, że samochód tu to rarytas. Niemniej początkowa frustracja zamieniła się w fascynację widokami. Spuszczony balon ciśnienia na połykanie kolejnych kilometrów w drodze do wygodnego łóżka ustąpił zachwytowi naturą w czystej postaci. Pejzaży nie psuł żaden wytwór ludzkiej cywilizacji. Wstąpił w nas spokój absolutny, czas wyparował, a odległości straciły na znaczeniu. Znaleźliśmy chwilową równowagę. Namiot w plecaku gwarantował dach nad głową z najpiękniejszym widokiem z przedsionka.

Piękne widoki wprost z namiotu.


Ale wiadomo: natura z reguły martwa, a najciekawsi są żywi. I tak, dla przykładu: trafił się nam były szef południowoamerykańskiego oddziału megakorporacji, który po raz pierwszy zaskoczył nas pozytywnie podejściem do naszego papieża. Mianowicie nie wysłuchaliśmy peanów na jego cześć, jeno krytykę braku działań przeciwko pedofilii w kościele. Jegomość ów nie był jednak jakimś antyklerykałem, bowiem znając realia wielkich instytucji zdawał sobie sprawę, że stojąc na jej wierzchołki co najwyżej popchniesz tą piramidę nieznacznie w lewo lub w prawo, niemniej nie jesteś w stanie ruszyć zastygłej w swym ogromie organizacji („La mafia mas grande vive en Vaticano” – „Największa mafia żyje w Watykanie” / Calle 13). Sam „szef” złożył urząd, kupił 1.400 hektarów ziemi i zamierzał tworzyć swój własny świat w tym cichym odludziu.

Ważka sprawa.


Lasy. Wydają się, że ciągną się w nieskończoność: piękne, gęste, dziewicze. Aż przyjedzie się w okolice Coihaique (stolicy), gdzie łąki i pola przejmują inicjatywę, a na zboczach gór leżą pokotem martwe pnie zdmuchnięte niczym tundra meteorytem. Bo trafił się tej krainie kataklizm głupich, chciwych ludzi. Gdy zaczęto zasiedlać te tereny, wielcy hodowcy owiec podpalili zwyczajnie las, który płonął 2 lata. Las zniknął, a po kilkudziesięciu latach i owce. Człowiek w końcu poszedł po rozum do głowy i zaczął zalesiać. Tylko jako gatunek leniwy poszedł na skróty i zbocza okalające Coihaique porasta monokultura wklejona w krajobraz jak łaty: to tu, to tam. W Chile bowiem obowiązuje postępowe prawo, które nakazuje sadzić za każde ścięte drzewo 4 nowe. Tyle, że za rzadki, okazały okaz sadzi się tanie, europejskie przeszczepy. Tutejsza flora i fauna wyjątkowo ucierpiały od inwazji upraw kolonialnych. Różnica jest taka, że kiedyś nie wiedziano jakie są skutki ingerencji w biosferę. Dziś wiadomo, ale pieniądz robi swoje.

Patagonia bez Thompkin$a.


Pieniądz. Srebrniki to broń obosieczna, czego przykładem Carretera Austral. Bo z jednej strony dwuznaczna postać pana Thompkinsa, który sprzedał swoją firmę North Face by zakupić olbrzymie tereny i przekształcić je w rezerwat. Teren ten rozciąga się od morza aż do granic Argentyny, a pan Thompkins sprzeciwia się jakiejkolwiek wycince pod jedyną możliwą drogę, przez co wszystkie dostawy z Chile właściwego do regionu odbywają się morzem. Nabycie tego terenu umożliwiły mu kontakty z polityczna wierchuszką, co też nie zapisuje się na plus w tej, zdawałoby się pięknej historii. Dodatkowo wziął się tak mocno za obronę natury, że wysiedlił wcześniej żyjących na tym obszarze rolników.
Inny przykład: projekt budowy olbrzymiej elektrowni wodnej, a co za tym idzie tamy na przepięknie turkusowej rzece Rio Baker. Niby nic w tym takiego złego, gdyby nie to, że prąd wyprodukowany w Patagonii ma być przeznaczony dla kopalni położonych 3.000 kilometrów na północ, gdzie z powodzeniem można byłoby postawić elektrownie fotowoltaiczne. Pustynia Atacama to przecież 364 bezchmurne dni w roku. Dodatkowo by prąd wyprodukowany na południu Chile doprowadzić na północ, trzeba przez cały kraj pociągnąć linię wysokiego napięcia, co łączy się z wycinką pasa lasu u szerokości 100 metrów na długości setek kilometrów. Dwuznaczny pan Thompkins aktywnie wspiera ruch przeciw budowie tamy, a i wszyscy pytani mieszkańcy regionu, jak też wielu pozostałych Chilijczyków są przeciw. Niemniej w walce ludzie kontra biznes ci pierwsi zazwyczaj przegrywają.

Patagonia bez tam!


Zemsta. Natura nie jest tylko piękna i bezbronna. Potrafi być groźna i niszczycielska. Dwa lata temu połowa miejscowości Chaiten została wytarta z mapy przez rozgrzany pył z okolicznego wulkanu. To, co człowiek z mozołem budował kilkanaście lat, natura unicestwiła w chwil kilka. Nie pierwszy to raz matka grozi nam palcem.

Żydzi. Co by nie powiedzieć, nacja ta ma często złą reklamę za granicą. W wielu krajach znajdzie się spora grupa ludzi, którzy na oczy Żyda nie widzieli, a szczerze ich nienawidzą. Przyszło nam też spotkać się z niechęcią wynikającą z dużej ekspozycji lokalnej ludności na obywateli Izraela.

Niszczycielska moc natury.

Jeśli w pierwszym przypadku zarzuty są absurdalne, tzn, „rządzą światem i z krwi dzieci przygotowują falafele”, to w drugim są czysto praktyczne.
Ale zacznijmy od początku. Izrael nie ma najlepszej sytuacji na świecie. Jest maleńkim kraikiem otoczonym wrogimi sąsiadami bezsilnymi w swej złości, bo 200 głowic nuklearnych pochowanych gdzieś po pustyni studzi ich zapały. Niemniej naród jest zaszczuty i kwitnie w nim przekonanie, że nikt ich nie lubi. Dodatkowo 3 lata obowiązkowej służby wojskowej muszą robić swoje. U nas już rok potrafił zryć banię. Po tych 3 latach wypuszczeni na wolność ruszają w świat. Dwa są u nich kierunki: Indie i Ameryka Południowa. O ile w Indiach spotyka się głównie wrażliwych, inteligentnych, no po prostu fajnych Żydów (my przynajmniej mieliśmy tyle szczęścia), o tyle do Ameryki Południowej zdają się ciągnąć mentalne dresy. Wyjazd tu stoi pod hasłem: dziwki, koks i najebka. W grupie ludzi, którzy dopiero co opuścili koszary i czują tą siłę, a energia ich rozpiera, to mieszanka wybuchowa. Zdemolowane hotele, pobici ludzie i imprezy po świt to coś, co zdążyło przylec do ich paszportów.
Na Carreterze, gdzie autostop jest często jedynym sensownym środkiem transportu co i rusz pytali nas, czy jesteśmy z Izraela. Upewniwszy się, że nie, zaczynali tyradę jacy to Żydzi są aroganccy, że śmieciarze, jak w lesie ogniska robią. Z tym nielegalnym ogniskiem była rzecz na czasie, bo właśnie trwał pożar w słynnym Torres del Paine, który zaprószył Izraelita.
No ale, moi drodzy, bo tu warto rzecz przemyśleć dogłębnie. Czyż Polacy w Anglii czy Holandii nie są równie nielubiani? A to tylko dlatego, że w większej masie więcej trafi się debili, złodziei czy innego tatałajstwa. Cichych i spokojnych ludzi trudno zauważyć. My dla przykładu nie raz brataliśmy się z fajnymi Żydami, bo głupich, niefajnych ludzi z zasady omijamy, z jakiejkolwiek nacji by oni nie byli.

PIERWSZA PORCJA ZDJĘĆ Z CARRETERY AUSTRAL DOSTĘPNE SĄ TUTAJ (PICTURES).

Wzorowy turysta – zawsze pełen entuzjazmu!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s