U Polonusów – Znaki na Niebie

DSC_3816Czas nieubłaganie wypchnął nas z przytulnego Lago Puelo i postawił znów na drodze. Stop szedł sprawnie i już po godzinie byliśmy w Bariloche. Miejscowość ta przypomina bawarskie miasteczko. Środkowoeuropejski klimat i zawieruchy historii przyczyniły się do osadnictwa niemieckiego w tych okolicach. Szybki „tour de ciudad” i magiczny kciuk wibrujący niepokojąco zabrał nas dalej drogą siedmiu jezior (Ruta de Siete Lagos). Malownicza to droga, którą wieńczy bajecznie wyglądające w nocy miasteczko San Martin de Los Andes.
Przyjęła nas tam couchsurferka Cecylia i jej mama Krystyna, będące potomkiniami Polaka, który w okresie międzywojennym wyemigrował do Argentyny za Chlebem. Krysia, pozytywnie wykręcona hippiska, wybrała się w końcówce lat 70-tych w poszukiwaniu korzeni do Polski. Wiza nie do końca była turystyczna, więc i bez obostrzeń okresu komunizmu. Dwa miesiące w Polsce wspomina jako niesamowicie sympatyczną przygodę, podczas której…

…ludzie przekazywali ją sobie z rąk do rąk, a do pociągu nie musiała nawet brać wałówy, bo zawsze ktoś poczęstował ją kiełbasą, jajkiem i czym tam jeszcze miał. W jej opowieściach Polska to kraj sympatycznych ludzi, którzy protestują w sprawie papieru toaletowego. To drugie brzmi znajomo, to pierwsze mniej. Sprawdza się tu moja teoria, że im bardziej zamknięty kraj tym bardziej ciekawi obcego i skłonni mu pomóc są jego obywatele. DSC_3819Wrogo nastawieni do „swoich”? Cóż, mogą podkablować lub wepchnąć się w kolejkę… Tym, czym dla Krysi była Polska lat 70-tych, dla nas był Iran.

Miasto San Martin po dłuższej penetracji okazało się mieć więcej polskich akcentów. Lokalna manufaktura czekolady „Babushka” była własnością 80 letniego Polaka, a 13-osobowa rodzina Krysi też słowiańskim wyglądem trąciła. Miłym epizodem było asado (grill) na jaki nas zaprosili. Mój wegetariański miesiąc (Cecylia też była vege) zakończył się mięsną ucztą, pełną dobrego smaku.

Nasz los zapisany w gwiazdach.
Cecylia okazała się być certyfikowaną astrolożką. Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, więc poprosiliśmy o uchylenie rąbka tajemnicy. Zrobiliśmy to z odrobiną sceptycyzmu przyprawioną łyżeczką wiary, bo już nie takie rzeczy widzieliśmy. Po wszystkim doszliśmy do wniosku, że całość opiera się na psychoanalizie połączonej z seansem dodawania otuchy i wiary we własne możliwości. Pozostałe wróżenie polega na zebraniu ogólnych danych, które po przetworzeniu wracają do petenta i upewniają go co do słuszności przepowiedni. P1110186Na koniec należy uwierzyć, że wszystko jest możliwe, a wszystko to się uda. Polecamy wszystkim! Wszystko!

Tak podniesieni na duchu wyszliśmy na słynną Rutę 40 w kierunku San Rafael. 1000 km obliczyliśmy śmiało na 2 dni drogi. Niemniej już pierwszy stop był jaskółką opóźnień: złapaliśmy gumę, po czym dowiedzieliśmy się, że w okolicy został zastrzelony policjant i trwa obława. Wiadomo, że ludziom odechciało się brać nieznajomych, niemniej jakoś szło. Klimat z wolna z chłodno-wilgotnego zmieniał się w pustynny. Gorąc spychał w cień, a niknący ruch odbierał nadzieję. Niemniej Ruta 40 potwierdziła swoją magiczną moc, bo i cysternę z benzyną zatrzymaliśmy (mają absolutny zakaz brania pasażerów), i dwóch braci zabrało nas na geologiczną wycieczkę w okoliczne góry, które okazały się byłym dnem oceanu pełnym skamielin. W ten sposób drugiego dnia wieczorem, będąc 400 km od celu wydawało się, że utknęliśmy na kolejną noc przy stacji sanitarnej, leniwie sącząc mate. Gdy nadzieja gasła wespół z zachodzącym słońcem, zjawił się nocny transport bezpośredni do San Rafael, ale o tym w następnym odcinku…

OBEJRZYJ ZDJĘCIA (PICTURES).

Polonia

Polonia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s