Na ostrzu noża. Salwador i Gwatemala.

Kolorowe Święto Zmarłych.

San Salvador jest krajem przyjemnym jeśli chodzi o ludzi, nijakim jeśli chodzi o wszystko inne. Co prawda duży wpływ na tą opinię musi mieć fakt, że w państwie tym gościliśmy tylko trzy dni. Łatwo ominąć jakieś miejsce, ale ludzi się nie da.

Wczłapaliśmy się na wulkan z hordą Salwadorczyków. Akurat mieli wolne, gdyż trwało święto. Święto zmarłych w Salwadorze jest kolorowe i rodzinne. Groby upstrzone są wieńcami kwiatów i pstrokatych, kolorowych wycinanek, jakie robiło się na ZPT z okazji Mikołaja. Na cmentarzu jest gwarno i tłumnie, a nieopodal na stoiskach gastronomicznych smażą się pupusy. Tu warto zboczyć z myśli, gdyż…

…o ile jedzenie, przynajmniej to z ulicy, nie powala, to honor salwadorskiej gastronomi ratują wymienione wyżej pupusy. Te kukurudziane placki nadziewane serem rekompensują kulinarną pustynię, jaką było dla nas miasto Santa Ana.

To by było na tyle. Opuściliśmy ten maciupki kraj szybko i sprawnie i udaliśmy się do najbardziej indiańskiego kraju Ameryki Centralnej. Gwatemala, bo o niej tu mowa, to kraina kukurydzy, niskich sufitów i łatwo otwierających się scyzoryków. Tu przebiega południowa granica cywilizacji Majów.

Płynąc do nieba bram.

To tu nadal usłyszeć można ten połamany język w użyciu, a poukrywani w małych górskich wioskach starzy bogowie trwają podtrzymywani krwawymi ofiarami z kur.

Majów spotkał podobny los jak Inków z tą różnicą, że ich cywilizacja była w zapaści kiedy Hiszpanie przybyli. Miasta były na ogół opustoszałe, a przedzieranie się przez dżunglę dla kilku dusz do zniewolenia było nieopłacalne. I tak w Gwatemali i na półwyspie Jukatan możemy dziś obserwować niemal nietkniętne społeczności Majów, żyjące w biedzie, ubóstwie i wykluczeniu. Wykluczenie jest po części samo narzucone. Nie mogąc wypędzić białych kolonizatorów (ostatnia zbrojna próba w XIX wieku skończyła się totalną rzeźnią połowy populacji), Majowie postanowili wycofać się do małych wiosek i żyć tam jak żyli ich dziadkowie, ograniczając kontakty ze światem zewnętrznym do minimum. Wielu z nich nie mówi nawet po hiszpańsku. Taka postawa ma sens tylko zakładając, że jakaś straszliwa wojna przyjdzie i wymiecie białych i mieszańców. A że na to się nie zanosi, chyba lepiej wyjść z ukrycia i zawalczyć o swoją kulturę i język. Odzyskać tego, co stracili przodkowie się nie da, ale może da się dołączyć do głównego nurtu i go przekształcić trochę na swoją modłę.

Odnośnie scyzoryków wystarczy zerknąć na pierwsze strony gazet, gdzie zawsze jeden czy dwóch jegomościów leży w kałuży krwi. Jest tu do tego stopnia niebezpiecznie, że w stolicy, według przewodnika, napadają zbrojnie na autobusy miejskie, które do tej pory były w Ameryce Łacińskiej naszym najbezpieczniejszym środkiem transportu (taksówkarze w niektórych krajach porywają, w innych wydadzą resztę fałszywkami, a dymają jako turystę to już wszędzie).

Oh, bogowie!

Sprawdziliśmy i szczęśliwie nic nam się nie stało, a kierowca i zawiadowca byli super mili. Tak zresztą, jak cały naród – najczęściej życzliwy i uśmiechnięty. Tylko ta gotująca się pod powierzchnią przemoc psuje ten sielankowych obraz i ten ciągły stan poczucia zagrożenia wypchnął nas dość szybko.

Rzuciliśmy okiem na przepiękną Antiguę i wrzuciliśmy na ząb coś z ryneczku (niebiańsko smacznie tam). Zahaczyliśmy o kolorowy rynek w Chichicastenango, gdzie z ochotą dołączyliśmy do hord turystów uzbrojonych po zęby w aparaty, po czym udaliśmy się do Tikalu – głównej atrakcji Gwatemali.
Ruiny są faktycznie imponujące, tak jak widok z piramid na otaczającą dżunglę, gdzie natura odzyskała co cywilizacja wcześniej zabrała. Widok małp, kapibar i lisków nie jest tu rzadkością.
Jako że przybyliśmy z rana, mieliśmy okazję zobaczyć rytuał, w jakim brali udział turyści poprzebierani w białe kitle. Posłusznie wykonywali rozkazy przewodnika i z namaszczeniem wsłuchiwali się w modły, jakie prawił on w niezrozumiałym dla nich i dla starych bogów języku hiszpańskim. Szopka, aż żal patrzeć.
Z rana dobiliśmy do granicy z Meksykiem, gdzie miło i z uśmiechem przywitali nas pogranicznicy. A co się działo później opowiemy w następnym odcinku.

ZDJĘCIA Z SALWADORU I GWATEMALI DOSTĘPNE TUTAJ (PICTURES).

¨Panie! Za Jana Pawła II tego nie było!¨

4 thoughts on “Na ostrzu noża. Salwador i Gwatemala.

  1. Byłem zaciekawiony gdzie spedzacie nowy rok

    😉 dużo zdrowka i najlepsze życzenia z grodu kopernika i piernika;p ;*

  2. Dobrze słyszeć ,że przynajmniej wszystko jest w porządku u was. Uważaj Kiton co byś się znów nie załatwił statycznym jedzonkiem:) Pozdrowionka dla Majki i bezpiecznej podróży życzę:)

  3. Pingback: Meksyk nielegalny. Cz. I. « Klapki Kubota State Of Mind

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s