Kolumbia – szukajcie, a znajdziecie. Cz. II.

Centrum dowodzenia wszechświatem.

Wróciliśmy w ramiona Kolumbii. Udaliśmy się nad morze do Tagangi – rozpizganej wioski rybackiej, gdzie kupisz pyszną rybkę prosto z morza, a handlarze narkotyków są tak namolni, jak lokalne muszki i komary. Niemniej pobyt na campingu u couchsurfera wspominamy bardzo dobrze. Jako wegetarianin i buddysta, udzielał schronienia wszelkim zwierzętom i nieraz sąsiednie kaczki przychodziły odetchnąć w tej wegetariańskiej przystani. Posnorklowaliśmy, pobimbaliśmy i obraliśmy kurs na Cartagenę, gdzie liczyliśmy na jachtostop. Samo centrum miasta przepiękne, czyste i schludne (tuż „za” panował totalny rozpiździel), więc dużo czasu w naszej taniej, gorącej dziurze na poddaszu nie spędzaliśmy. Niemniej w marinie szczęścia nie mieliśmy. Pozostało nam udać się na sam kraniec Kolumbii, do Capurgany, gdzie za pomocą kilku lokalnych pang (łódek) można się było dostać do Panamy.

Nie doceniliśmy jednak mocy „chciejstwa” i dobrej karmy. W Tagandze, idąc na wieczorny spacer, Maja zauważyła nieszczęśnika ze stwardnieniem rozsianym, który upadł idąc po kamienno-błotnej drodze. Pomogła mu dojść do asfaltu. Tam pan powiedział, że…

Czytaj dalej