Panama. Operacja: „Republika Ziemniaczana”.

Dzień 1.

Początkowa animacja łódki wpływającej do portu to majstersztyk, zwłaszcza na Amidze500. Widać można wydusić sporo kolorów z „przyjaciółki”. Na lądzie kup gazetę w kiosku (buy newspaper), przeczytaj z jakim krajem Panama ma przyjazne stosunki, pójdź do ubikacji i wyrób paszport tego kraju, używając walizki (use briefcase). Wsiądź do autobusu i wybierz z trzech dialogów „Take me to the crossroad”. Nie jedź bezpośrednio do miasta chyba, że chcesz obejrzeć animację, jak panowie w ciemnych okularach zakuwają cię w kajdanki. Na skrzyżowaniu podejdź pod znak „Panama City” i użyj kciuka (use thumb). Ciężarówka wysadzi cię gdzieś w mieście. Na mapce jest aktualnie tylko mieszkanie amerykańskiego szpiega. Po kliknięciu (animacja windy wjeżdżającej na 23-cie piętro) spotkasz się z Davidem. Porozmawiaj z nim i wyczerp wszystkie tematy. Dowiesz się o różnicy pomiędzy skomplikowanym systemem wyborczym w USA, gdzie wybrać możesz tylko pomiędzy dwoma partiami, a systemem polskim, gdzie partie rodzą się, dzielą i umierają (możesz tą przydługą gadkę przeskoczyć wciskając Ctrl+Alt+L). Jeśli klikniesz na balkon, możesz popodziwiać panoramę Panama City.

Podziwiaj widok na Panama City.



Czytaj dalej

Kolumbia – szukajcie, a znajdziecie. Cz. II.

Centrum dowodzenia wszechświatem.

Wróciliśmy w ramiona Kolumbii. Udaliśmy się nad morze do Tagangi – rozpizganej wioski rybackiej, gdzie kupisz pyszną rybkę prosto z morza, a handlarze narkotyków są tak namolni, jak lokalne muszki i komary. Niemniej pobyt na campingu u couchsurfera wspominamy bardzo dobrze. Jako wegetarianin i buddysta, udzielał schronienia wszelkim zwierzętom i nieraz sąsiednie kaczki przychodziły odetchnąć w tej wegetariańskiej przystani. Posnorklowaliśmy, pobimbaliśmy i obraliśmy kurs na Cartagenę, gdzie liczyliśmy na jachtostop. Samo centrum miasta przepiękne, czyste i schludne (tuż „za” panował totalny rozpiździel), więc dużo czasu w naszej taniej, gorącej dziurze na poddaszu nie spędzaliśmy. Niemniej w marinie szczęścia nie mieliśmy. Pozostało nam udać się na sam kraniec Kolumbii, do Capurgany, gdzie za pomocą kilku lokalnych pang (łódek) można się było dostać do Panamy.

Nie doceniliśmy jednak mocy „chciejstwa” i dobrej karmy. W Tagandze, idąc na wieczorny spacer, Maja zauważyła nieszczęśnika ze stwardnieniem rozsianym, który upadł idąc po kamienno-błotnej drodze. Pomogła mu dojść do asfaltu. Tam pan powiedział, że…

Czytaj dalej