Odwiedziliśmy wesołe miasteczko, gdzie zrekompensowaliśmy sobie brak niebezpieczeństw i pozwoliliśmy, by strach nam zajrzał w oczy.
Następnym gospodarzem był niesamowicie inteligentny Argentyńczyk Julian, który razu jednego udał się do Holandii, gdzie z wyboru żył na ulicy, a potem squacie, jadł ze śmietników i kradł z supermarketów. I tu ciekawe spostrzeżenie, bo kradł na początku najtańsze rzeczy, po czym stwierdził, że nie ma różnicy i pod bluzkę ładował łososia. Z tego, jak to określił, dna doszedł do aktualnego miejsca, czyli szefa firmy internetowej, który żyje sobie wygodnie w dość drogim…
…tradycyjnym jukatańskim domku 300 metrów od plaży. Człowiek ten przeżył w swoim krótkim 25-letnim życiu tak dużo, że osiągnął ten niesamowity spokój duszy i pewność, że, jak śpiewał klasyk, ¨every little thing is gonna be alright!¨ (wszystko będzie dobrze). Rozlewał ten spokój na swoje otoczenie, a my sami z chęcią w ten spokój wstępowaliśmy. Życie w biedzie nauczyło go pomagać ludziom i nigdy nie przeszedł obojętnie koło potrzebujących dzieci. Sypnął groszem czy kupił lody.
Z Julianem odbywaliśmy długie rozmowy o przyszłości naszej planety i rodzaju ludzkiego. Przekonał on nas, że naszym celem nie powinny być większe pieniądze, a technologia, która nas od nich uratuje. Dzięki niej będziemy mogli pracować po 2 godziny dziennie, resztę czasu poświęcając na nasze zainteresowania, znajomych czy rodziny. Ktoś powie: ¨A co z tymi wszystkimi leniwymi ludźmi, którzy twierdzą, że nie muszą pracować? Może nie chcą pracować, bo nie mogą wykonywać pracy, która by ich interesowała.
Potrzeba posiadania więcej jest w nas wpojona, bo akumulujemy dobra na wypadek złych czasów. A co jeśli podstawowe potrzeby byłyby zapewnionec Strach o przeżycie przeminąłby raz na zawsze. Czy jest to tylko kwestia odpowiedniego wykorzystania i redystrybucji zasobów? Gorąco polecamy filmy z serii ¨The Venus Project¨ (link do całego filmu dostępny jest tutaj) oraz ¨Zeitgeist: Addendum¨, głoszący pewne interesujące opinie na temat współczesnej ekonomii. Do obejrzenia cały film na youtubie.
Będąc w samym centrum Playa del Carmen mogliśmy z bliska przyjrzeć się temu fenomenowi turystyki masowej, choć to nie mega moloch jak sąsiednie słynne miasto Cancun. Playa jest jak dziwka, która oferuje full service. Jest tu wszystko, czego potrzebujesz na wakacjach: piękna, czysta plaża, ciepłe morze, sporty wodne, komfortowe hotele, drogie i zapewne dobre restauracje (my zajadaliśmy się w tych tanich i było to niebo w gębie) oraz dyskoteki i zapewne burdele. Jest to miasto młode, zaledwie 30-letnie i jest pełne młodych ludzi. W powietrzu wisi sex i mówi się, że jeśli przyjedziesz tu jako para to na bank się rozejdziecie, bo miasto wodzi na pokuszenie. My wyszliśmy bez szwanku.
W międzyczasie zahaczyliśmy o nudny festiwal jazzowy, bo o dziwo w tym latynoskim kraju nikt nie tańczył, a ci co chcieli byli od razu przywoływaniu do porządku. Za to dyskoteki były dzikie i wszystkie praktycznie na jednej ulicy, więc przeskakiwaliśmy z miejsca na miejsce na jednej rozhuśtanej nóżce.
Okolice Playi też mają wiele do zaoferowania. Delfinaria czy parki rozrywkiz chęcią ssą kasę turysty. My zaszaleliśmy i zanurkowaliśmy w cenotach. Są to takie jakby zalane jaskinie czy też bardzo głębokie stawy. Wszystko połączone siecią tuneli o długościach idących w setki kilometrów. Nurkowanie tu jest trochę inne, gdyż daje bardzo ciekawe uczucie, zwłaszcza jak widzisz bąbelki powietrza spływające po suficie niczym małe strumyki i miejscami tworzą lustrzane stawy powietrza. Niestety w tym pięknym miejscu nasz nieodżałowany aparat podwodny stracił swą podwodność, więc zdjęć własnych nie mamy, a szkoda wielka…
W międzyczasie udaliśmy się też na dwa dni na Islę Mujeres (wyspa kobiet), gdzie już totalnie nie było co robić, tylko moczyć się w wodzie i zbierać olbrzymie muszle.

JEŚLI CHCESZ OBEJRZEĆ ZDJĘCIA Z TEGO PIĘKNEGO MIEJSCA, KLIKNIJ TUTAJ (PICTURES).