…potworny ból zęba odbierał mi rozum. Piotra cała akcja zdenerwowała i nie pozwolił się przeganiać i poganiać. W końcu oznajmiono nam, że nikt nie jedzie i obrażono się na nas. Machnęliśmy ręką i ruszyliśmy do naszego ukochanego Sucre, a Piotr stopem, inną drogą przez dżunglę też tam powoli zmierzał.
Sucre.
Miałem szczęście, gdyż to miasto jest stolicą dentystów, adwokatów i administracyjną. Sympatyczny dentysta w 5 minut zaradził moim problemom, a sam wyszedłem zszokowaty tym, jak zaawansowany technicznie był ten gabinet.
Wyskoczyliśmy na dzień handlowy do Tarabuco, obejrzeć słynne targowisko i porobić zdjęcia turystom, tak dla odmiany. Niektórzy czuli się naprawdę dziwnie na ostrzu obiektywu.
Poszliśmy w Sucre na kurs hiszpańskiego, Maja, żeby podszlifować, ja, żeby go w końcu załapać. Okazało się, że już całkiem sprawnie mi to idzie i słownictwo jakoś wpadło po drodze, tylko gramatyka nadal nie może.
I tak pierwszy raz, od kiedy ruszyliśmy z Polski, osiedliśmy na dłużej – prawie 3 tygodnie. Zamieszkaliśmy w żywym hotelu El Turista, który rzeczonych turystów prawie nie miał, za to cała galeria bezdomnych, handlarzy i zakochanych par na jedną noc przewinęła się przez wspólny pokój, w którym zamieszkiwali Piotr i Ania.
I tak nam miło mijały dni wśród przyjemnej rutyny. A jako, że zrobiło się trochę więcej czasu, to podchwyciliśmy pomysł rzucony przez Piotra i zaczęliśmy biznes kanapkowy. W ofercie był gzik (twaróg ze szczypiorkiem) i mortadela. Nowość i agresywny marketing pozwoliły nam na szybką sprzedaż, podniesienie cen i podniesienie produkcji z 40 do 100 kanapek dziennie.
Kiedy w najlepsze święciliśmy triumfy, wkroczyła straż miejska. Widocznie konkurencja pozazdrościła sukcesu. Następnego dnia udaliśmy się po pozwolenie, choć generalnie mieliśmy wizy turystyczne, a na tych wiadomo – pracować nie można. Szczęściem dla nas biedne kraje mają to do siebie, że kwitnie wolność gospodarcza, a o płaceniu podatków nikt nie myśli. I tak byliśmy odsyłani od Annasza do Kajfasza. Piotr i Maja się zawzięli, poszli do centrali i dowiedzieli się, że sprzedawać można przenośnie. Z nową energią zrobiliśmy 200 kanapek i po 4 godzinach było po wszystkim, a my liczyliśmy zyski. Każdy z nas zarobił dwa razy więcej, niż górnik boliwijski pracujący 12 godzin w brudzie i w pyle.
Po tak miło spędzonym czasie nasza drużyna pierścienia rozstała się, a my ruszyliśmy do Chile odpocząć w porządku.
A teraz spora garść ciekawostek z Boliwii.
Boliwijczycy nie lubią, jak im się robi zdjęcia, więc turysto drogi ¨No sacar, por favor!¨
Studzienki ściekowe służą jako toalety i czasem przyuważysz cholitę podwijającą kieckę i wymownie kucającą na rogu jezdni.
Zarzucony w Boliwii autostop pozwolił nam odrobić zaległości filmowe. Widzieliśmy jakoś tak 10 filmów z Jacki Chanem i Stevenem Seagalem i o dziwo – żaden się nie powtórzył. Przy okazji: stary Steven już się ledwo rusza i reżyser musi się nieźle napocić, żeby nie było widać, że to dubler tłucze, a nie dziadek Seagal.
Żebracy. To spory problem w Boliwii. Powstały nawet zorganizowane grupy starszych babć, które mają zagwarantowany dach nad głową i transport. W Sucre żebracy upodobali sobie turystów, a w Boże Narodzenie podobno to miasto przeżywa prawdziwą inwazję. Jak widzisz żebrzące dzieci – nie dawaj. Niech, niestety, uczą się pracować. Zapłać nawet za wypucowanie Kubotów lub kup od nich gumę. Może ich dzieci nie będą musiały pracować za młodu.
Wojny. Boliwia nie miała do nich szczęścia. Po stu latach istnienia praktycznie każdy z sąsiadów coś sobie uszczknął, a najgłupsza wojna była z Paragwajem, wywołana zresztą przez samą Boliwię. Wojna toczyła się o pustynny obszar Chaco i nie dość, że Boliwijczycy dostali łupnia i musieli oddać swoją część pustyni, to przy okazji zginęła masa młodych chłopaków, którym nie dane było przeżyć życia. Wojny powinny być rozstrzygane na arenach, gdzie bić się powinni politycy zwaśnionych stron. Ciekawe, czy byliby tak odważni podejmując decyzję o nowej wojnie.
Angielskie piosenki. Najlepszym przykładem braku zainteresowania językiem angielskim w Ameryce Południowej jest fakt przerabiania angielskojęzycznych hitów na hiszpański. Wychodzi im to całkiem nieźle.
OSTATNIA CZĘŚĆ ZDJĘĆ Z BOLIWII DOSTĘPNA PO KLIKNIĘCIU TUTAJ (PICTURES).
o jezu, pozdrawiam zęba i gratuluję, że tak szybko poszło, ja przesiedziałam u boliwijskich dentystów chyba z milion godzin 🙂
super znów zobaczyć te strony na Waszych fotach….
a po ile były gziki? 🙂
No tez nie tak szybko pierwszy raz trwal 3 godziny w La Paz a drugi 5 min bo wystarczylo posmarowac pasta. Cieszymy sie ze dajemy szczescie a kanapki staly 5 Boliwianow. Pozdrawiamy 🙂