Cudownie tani cud świata. Peru cz. II.

Wino Kot rozkręca imprezę.

Ruszyliśmy na podbój Machu Picchu. Najpierw powoli, przez Świętą Dolinę (Sacred Valley) – piękne, zielone miejsce pełne inkaskich ruin, na które niestety obowiązuje zbiorowy bilet za 130 zł. W Pisaqu strażnicy nie dali się przekabacić na bilet indywidualny, więc zwiedziliśmy bardzo ciekawy, lokalny rynek z pamiątkami. Na noc wyruszyliśmy do Ollantaytambo, gdzie po zmroku nasz przewodnik Piotr odnalazł ścieżkę od zaplecza na ruiny i w blasku księżyca zwiedzaliśmy tą imponującą strukturę. Poprzez pola, poprzez łąki i mosty wróciliśmy do miasta, gdzie odkryliśmy chilijskie wino Gato (Kot to miła nazwa dla jabola). Cztery kartony później…

…obudziliśmy się w wyśmienitych humorach, lecz marnej kondycji. Doskonale się składało, gdyż przed nami było 30 kilometrów marszu po torach. Jest to najtańszy sposób dostania się do Aguas Calientes, turystycznej wioski pod Machu Picchu, do której turystyczny pociąg zawiezie cię za jedyne 30 USD.
I tak objuczeni plecakami, przechodząc z różnych stanów: odtajania, zmęczenia, większego zmęczenia po tępy marsz zombie, po 8 godzinach dotarliśmy do celu.

30 km po torach do Aguas Calientes.

Policzyliśmy bomble i uderzyliśmy do hostelu. Tani jak na to peruwiańskie Zakopane. Jedyne 10 zł, gdzie ciepły prysznic i sen w łóżku dały nam siły na pobudkę o 3:30 następnego dnia. Wstaliśmy, żeby z innymi wariatami wziąć udział w porannym marszobiegu do bram cudu świata. Powodem tak wczesnej pobudki jest Wayna Picchu – dodatkowa atrakcja, gdzie wstęp ma zagwarantowanych pierwszych 400 osób. Podejście do tej świątyni jest bardzo forsowne, stąd taki sposób selekcji. Ci, którzy chcą pod Machu Picchu podjechać autobusami, mają nikłe szanse, by zdobyć sąsiadujący szczyt.
I tak kolejny maraton niekończących się zakrętów, zadyszek i potów. Pomimo miejsc w pierwszej 50-tce wycwaniliśmy się na przód kolejki, a Ania miała zaszczyt być pierwszą turystką na Machu tego dnia.
Miłe zdarzenie miało miejsce w kolejce. Gdy owa zgęstniała już od mas ludzkich, bocznym wejściem dla obsługi wkroczyła pani dzierżąca wielki klucz. Oświadczyła ochronie, ża jako gość hotelu u stóp Machu Picchu, za który zapłaciła 1.000 dolarów, ma prawo jako pierwsza wejść do ruin. Panu strażnikowi nie zaimponowały te sumy ni wielki klucz i poprosił panią o powrót do kolejki, czym ucieszył dziesiątki osób, które swoje miejsca wypociły.

Machu Picchu jest piękne, a widok z Wayna Picchu jeszcze piękniejszy.

Machu Pichu w porannej mgle. W tle Wayna Picchu.


Wieczorem zdybani wróciliśmy do Aguas Calientes, gdzie na rynku odbyliśmy piękny melanż z Kotem w dłoni. Po raz kolejny potwierdziliśmy tezę, że ci żądni pieniędzy naganiacze polujący na turystów, z chwilą uświadomienia, że nie wzbogaci się ich portfeli, nabierają ludzkich cech. Więc pamiętajcie: to nie ich wina, to wina ich pracy i dzikiej konkurencji.

Drogę powrotną obraliśmy przyjemniejszą. Krótki spacer po torach, jeden samochód i prawie drugi, bo po raz pierwszy doświadczyliśmy, że śpieszą się tu. Albowiem, kiedy wcinaliśmy spokojnie obiad, kierowca rzucający uprzednio turystyczne ceny z miejsca dał, to co chcieliśmy, ale w końcówce nie wytrzymał naszej opieszałości i sobie pojechał.Na szczęście dla nas, gdyż znaleźliśmy ciężarówkę i już po chwili śmigaliśmy na dachu, pozdrawiając okolicznych mieszkańców.
Nasz radosny humor gasł w miarę wjeżdżania na przełęcz. Z koszulek przeskoczyliśmy na wszelkie dostępne rzeczy.

Jazda ciężarówką. Zimno...

Wtedy to zrozumieliśmy, dlaczego ludy andyjskie modliły się do słońca – bez niego jest tu potwornie zimno. W stanie półhibernacji, wypatrując zachodzących promieni słońca, dostarliśmy z powrotem do Ollantaytambo.
Gdy wysiadaliśmy, minęła nas zataczająca się, kolorowa banda, w której każdy instrument grał od taktu – znaczy się fiesta! Potańczyliśmy, podjedliśmy darmowej zupy, siusiu, paciorek i spać. W międzyczasie jeden pijany jegomość, ujrzawszy moją brodę, zakrzyknął ¨Hitler!¨, czym wielce mnie ucieszył po nudnym już i, jak by nie patrzeć, martwym Osamie.

Czas było wracać do Boliwii, bo obiecaliśmy Szymonowi, że pomożemy mu w przeprowadzce. I tu pojawił się zonk, gdyż znów zablokowano granice. Mieszkańcy Puno wznowili protest, zawieszony na czas wyborów.
I tu krótka notka o wyborach. Były one ciekawe, gdyż jedną z kandydatek była Keiko Fujimori, córka słynnego Alberto. Pomimo wyczynów ojca (fałszerstwa, korumpowanie mediów, oragnizowanie szwadronów śmierci, potajemne sterylizowanie Indian) i otwartego zapowiadania jego ułaskawienia (siedzi obecnie w więzieniu z wieloletnim wyrokiem), o mały włos nie wygrała.
Nawet triumf Ollanty, którego popiera 70% mieszkańców regionu Puno, nie powstrzymał naszych milusińskich przed protestowaniem przeciwko budowie kopalni zagrażającej środowisku naturalnemu. Protest zakończyć się miał w momencie zaprzysiężenia nowego prezydenta.

Piotr wysłany przodem raportował udane przebicia przez blokady Żydów, którzy wytańczyli sobie przejście. Przygotowaliśmy się więc na przygodę i ją dostaliśmy! Po przybyciu o 9:00 do Puno czekała na nas szczęśliwa informacja, że można przekroczyć granicę po drugiej stronie jeziora, gdzie nie ma oficjalnego przejścia.

Fiesta w Ollantaytambo.

Nasza kilkunastoosobowa grupa została zabrana na policję po pieczątkę, do urzędu imigracyjnego po pieczątkę i przy granicy wójt, na wszelki wypadek, przybił jeszcze jedną.
Przejechaliśmy posterunek peruwiański i nasz kierowca oświadczył, że oprócz 20 zł za 100 kilometrów, musimy zapłacić kolejne 10 zł za parę kilometrów do najbliższego miasta w Boliwii. Maja podniosła bunt, my podchwyciliśmy, lecz reszta turystów była zbyt postrachana i potulnie zapłaciła. Poczucie ¨Ale mu pokazaliśmy!¨ ustąpiło uczuciu ¨Ale ciężkie te plecaki… Ale wieje… i robi się ciemno…¨ Kierowca, wracając, dostał od nas wiązankę, gdzie ¨złodziej¨ był najlżejszym epitetem.

Dotarliśmy do miasteczka i zaczęliśmy szukać policji, bo inaczej wjechalibyśmy do Boliwii i nikt by się nie zorientował. Dostaliśmy pieczątkę i ostatnim busikiem dotarliśmy do La Paz, gdzie o północy zastukaliśmy do drzwi Szymona.
Następnego dnia przeprowadzka (w końcu trochę fizycznego wysiłku) i wieczorem niesamowity koncert zespołu Atayo.

Informacje niepraktyczne.

Artefakty z Machu Picchu. 100 lat temu, kiedy amerykańska ekspedycja odkryła ruiny, poprosiła rząd Peru o chwilowe użyczenie artefaktów na ekspertyzy do Oxfordu. Do tej pory ich nie zwrócili. Niemniej nie ukradli, a ¨pożyczyli i zapomnieli¨, a pamięci nie odświeżają im ustawicznie wysyłane noty.

W Peru rządzą Tico. Te małe pudełka od zapałek występują tu w tysiącach i są to głównie taksówki.

Szarlatani. Jeżdżąc autobusami w Peru często wskoczy do niego pan z nagłośnieniem i zacznie sprzedawać krem na wieczną młodość i napoje energetyczne na raka. I ten ciemny lud to kupuje, zupełnie jak u nas telezakupy.

Podrabiane pieniądze. Peru i Boliwia mają duży problem z podrabianymi pieniędzmi, więc czym prędzej nauczcie się, jak ocenia się ich prawdziwość. Dodatkowo Peru jest największym producentem fałszywych dolarów. Generalnie większość rzeczy do kupienia to podróbki. Czujesz się jak w Polsce 20 lat temu, gdzie w centrum handlowym pan z x-copy zaopatrywał cię w nowe gry na Amigę.


DRUGA CZĘŚĆ ZDJĘĆ Z PERU DOSTĘPNA JEST TUTAJ (PICTURES).

Pamiątka z Peru.

2 thoughts on “Cudownie tani cud świata. Peru cz. II.

  1. Dwustokroć dziękuję za te wysiłki, by przybyć na czas, a wreszcie pomoc w noszeniu gratów, pilnowania ciężarówki, coby nie uciekła, a także wygibasy przy dźwiękach Atajo. Pozdrawiam i do zobaczenia.

    • No coty to dla nas byla czysta przyjemnosc i kupa dobrej zabawy, a za koncert nie jestem w stanie przestac bic ci poklonow. Pozdrow chlopakow i podziekuj im tez. A zobaczymy sie na pewno powiedz Gabi ze Woodstock juz czeka a zespoly z roku na rok coraz lepsze (rzuc okiem co tera gra).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s