Argentyna zza okna. Cz. II.

Prowincja Misjones jest pełna imigrantów zza Buga.

Czas na wyrwanie się z wygód miasta. Rano dokulaliśmy się ciufcią w okolice bramek na autostradzie i zaczęliśmy „robić kciuka„ (hacer dedo – autostop po argentyńsku). Słyszeliśmy różne opinie o jego funkcjonowaniu. Wielogodzinne oczekiwanie to norma. Jakże mile zaskoczył nas więc brazylijski tirowiec, który już po pół godzinie wyrwał nas z okowów niepewności.

O 21 w nocy wylądowaliśmy na stacji benzynowej, gdzie obsługa, ku naszemu zdziwieniu, nie pozwoliła nam rozbić namiotu. Zbici z tropu ruszyliśmy na drugą stronę drogi. Tam sympatyczna pani…

…po odkryciu naszej narodowości przyjęła nas w dom, w typowo polską gościnę. Maria, która samotnie prowadziła restaurację, ucieszyła się wielce z ruskojęzycznej kompanii. Zaoferowała nocleg i schabowe (milanesa), my zaś odwdzięczyliśmy się zmywając naczynia i obsługując klientelę.

Okazało się, że prowincja Misjones jest pełna imigrantów zza Buga – obu jej stron. Faktycznie – widok polskich flag czy kościołów pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej to norma. Nawet kandydat na gubernatora miał swojsko brzmiące, szczególnie dla Trójmiasta, nazwisko Kornoski.

10-dniowy autostop.
Z rana ruszyliśmy na drogę, żegnając się z dziesięć razy z Marią. Szczęściem dla nas, autostrady argentyńskie na skrzyżowaniach często są dziurawe, więc działają jak idealne spowalniacze.

Wracaliśmy właśnie do namiotu...

Przykleiliśmy sobie uśmiech i flagę polską zrobioną z plastikowych siatek i po trzech godzinach udałem się „na stronę„ za wiadukt.
Krzyk Mai wyrwał mnie z błogiego stanu obserwacji horyzontu, gdy wody mi odchodziły. zbiegłem na dół i moim oczom ukazał się campervan na francuskich blachach. Wesoła rodzinka: mama, tata i 7-letni brzdąc, zgodziła się nas zabrać do wodospadu Iguazu (polecamy, bardzo widowiskowy).
W Puerto Iguazu stanęliśmy znów na drodze, lecz upał wgniótł nas w ziemię. Maja poszła w desperacji zapytać Francuzów, czy możemy się do nich podłączyć i po chwili ujrzałem ją biegnącą w skowronkach z podniesionym kciukiem.

Zaokrętowaliśmy się, kuchcikując, zmywając naczynia i testując, czy taka forma podróżowania nam pasuje i doszliśmy do wniosku, że niekoniecznie. Wygody domu na kółkach nie rekompensują większej interakcji z otoczeniem, jaką daje autostop czy podróżowanie publicznym transportem. Uczucie „złotej klatki„, bezpiecznego, acz chwilami nudnego przemieszczania się z noclegu na bagnach na nocleg na polach odebrało nam z czasem radość z jakże miłej z ich strony przysługi. I tak bez większych przygód dokulaliśmy się do granicy z Boliwią, zahaczając po drodze o Paragwaj.

Fiesta w Paragwaju.

Paragwajski suplement.
Przewodnik próbował wydusić coś z tego niedużego kraiku, ale niestety prawdą jest, że nie obfituje on w atrakcje. Niemniej obfituje w przyjaznych ludzi. W myśl zasady „Im mniej turystów, tym lepiej są oni traktowani„. Gorąc utrzymujący się nad tą krainą rozmemłał ludzi i poczucie wszechogarniającego lenistwa dominuje. Życie się tu sączy i nikt nie poczuwa się do wielkich czynów.
W Asuncion byliśmy w niedzielę i tak pustej stolicy to nie widzieliśmy chyba nigdy. Miasto to to dziwny twór, gdzie większość wieżowców stoi niedokończona, opuszczona, jakby nie starczyło sił. Pałac Prezydencki za sąsiadów ma slumsy, a jedynym żywym miejscem była klimatyzowana galeria handlowa.
Ciekawostką był cud-Apollo: w slipkach, zamknięty w oszklonym pokoju, czytał gazetę i robił obiadek, przy okazji napinając pośladek ku uciesze okolicznych dam (była to reklama pobliskiego sklepu z armaturą i meblami).

Ciekawostki.
Od kilku lat w Argentynie obowiązuje zakaz używania przez policję siły w stosunku do wszelkich demonstracji. Te więc plenią się jak zaraza. W Buenos codziennie można obserwować wesołe, bębniące i rozśpiewane manifestacje blokujące ruch. Na prowincji zaś natknęliśmy się na blokadę głównej krajówki. Szczęściem campervan był 4×4, więc zdziwiliśmy lokalnych zadymiarzy omijając ich krzaczaste blokady. Policja zaś bezczynnie patrzy, a pałki w kaburach wspominają lepsze czasy.

Epilog.
Dnia 13 miesiacą maja roku pańskiego 2011 dotarliśmy do Humahuaci, gdzie postanowiliśmy się odłączyć od sympatycznej rodzinki. Momentalnie wstąpiło w nas poczucie odzyskanej wolności. Od teraz to my określaliśmy kierunek. Jutro – Boliwia!

ZDJĘCIA Z ARGENTYNY (PICTURES).
ZDJĘCIA Z PARAGWAJU (PICTURES).

Symbioza prawie idealna.

2 thoughts on “Argentyna zza okna. Cz. II.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s