Lądujemy w Melbourne, łudząco euopejskim mieście, pełnym starych, jak na Australię, budowli i architektonicznego wolnomyślicielstwa. W tej swojskiej atmosferze oddajemy się lekko zapomnianej nam czynności, jaką jest zwiedzanie. Melbourne to raj dla turysty. Darmowy turystyczny autobus oraz tramwaj oszczędzi twoje nogi, a większość muzeów i galerii też darmowa, bądź ’co łaska’. Zdecydowanie polecamy muzeum sztuki audiowizualnej ACME. Zwłaszcza pokój interaktywny obudzi w tobie dziecię (tu możecie zobaczyć, co tam się wyrabia). Tych, którym australijskie ceny zawróciły w głowie…
…zapraszamy na Victoria Market, gdzie warzywa i owoce można zaleźć w cenach parokrotnie niższych, niż w supermarkecie. Na tyłach zaś mięsny, gdzie w ojczystym języku poprosisz o polską kiełbasę. Jeśli Azja wytęskniła cię za rodzinnym jadłem, w Australii znajdziesz każdy typ kuchni. My nurzaliśmy się w pierogach i bigosie, upichconych przez wietnamskich kucharzy.
Po Nowej Zelandii wytęskniliśmy się za miastami, więc naszym następnym celem była stolica. W Australii stopuje się dość sprawnie, choć odległości przytłaczają. Po dwóch dniach udaje się nam dojechać do Canberry, która, jak na stolicę, jest malutka, cichutka i wyluzowana. Bardzo fajni couchsurferzy uraczyli nas domowym piwem i wyprawą na zrekultowane wysypisko śmieci, gdzie ganialiśmy kangury. Odwiedziliśmy również muzeum, gdzie dowiedzieliśmy się o bitwie w Brisbane. Była ona częścią wielkich batalii drugiej wojny światowej. Australijscy wojacy zaatakowali amerkańskich saudatów, bo ci uganiali się za ich dziewczynami. Odkryliśmy również, że kangury są ekologiczne i dzięki pewnym bakteriom nie puszczają bąków. Najciekawsze były jednak informacje o imigrantach.
Imigranci.
1/3 mieszkańców Australii to imigranci. Kolejna 1/3 to dzieci imigrantów. Pozostała 1/3 to też imigranci, tylko anglosascy (zaledwie 2% to rdzenni Aborygeni) i, jak to bywa z imigrantami, nigdy nie są lubiani. Aborygeni nie lubili Angoli, Angole pozostałych Europejczyków, a Europejczycy ostatniej fali imigracji z Azji. Dodatkowo uciekinierzy z krajów muzułmańskich są systemowo nielubiani przez rząd, który wsadza ich do obozów, gdzie ci siedzą nawet po kilka lat i często są odsyłani do rodzinnych krajów, w których są torturowani i zabijani.
Z ciekawostek należy wam wiedzieć, że do lat 70-tych obowiązywała polityka „białej Australii”, gdzie imigrantem mógł być tylko biały. Również w tych postępowych latach 70-tych Aborygeni uzyskali status obywateli. Był to znaczący skok zważywszy, że wcześniej mieli status zwierzyny.
Niemniej ta ciemna przeszłość odchodzi w zapomnienie i Australia z wolna przeradza się w prawdziwie multikulturowe społeczeństwo dające szansę każdemu, kto chce tu pracować.
Na naszym szlaku odwiedziliśmy również Sydney, którego nie można ominąć, bo bez zdjęcia z operą w tle to wstyd z Australii wyjeżdżać. Fotę cyknęliśmy, a następnie udaliśmy się na ciekawsze zwiedzanie sydneńskiej zajezdni tramwajowej. Ta opuszczona i zamknięta budowla skrywa masę starych tramwai w budynku upstrzonym graffiti, a ruch, jak na opuszczoną budowlę, duży. Skaci, grafficiarze i turyści. Pochodziliśmy jeszcze na linie w lokalnym parku i czas było ruszać do jądra Australii, na pustynię…
PIERWSZE ZDJĘCIA Z AUSTRALII DOSTĘPNE SĄ TUTAJ (PICTURES).
[Lubię to]
(nie mam fejsbuka) 🙂