Nowa Zelandia – wyspy szczęśliwości. Cz. I.

W końcu marzenie się zmaterializowało! Jesteśmy w kraju moich snów na krańcu świata. Kraju, w którym “dziecko śmieje się do dziecka, a ten uśmiech toczy się jak piłeczka”. Wyspy szczęśliwości, obfitujące w urzekające krajobrazy i niesamowicie przyjacielskich ludzi. Przez pierwsze dwa dni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nowa Zelandia była orzeźwiająca: akuratna pogoda, błękitne niebo upstrzone kształtnymi, białymi chmurami i ludzie! Kraj bez “tych ludzi” byłby jeno przepiękną scenografią, a “ci ludzie” to uśmiechnięte i pomocne stworzenia, charakterem podobne do hobbitów.

Nowa Zelandia - kraj wymarzony.


Próbując pojąć ten fenomen przyjacielskiego nastawienia wyspiarzy, zacząłem myśleć i wymyśliłem, że:
1. Mała populacja na tak dużym obszarze (wyobraźcie sobie Polskę z 4 milionami obywateli) sprawia, że ludzie nie są dla siebie konkurencją. Wręcz przeciwnie – każdy każdego potrzebuje.
2. Brak sąsiadów, zwłaszcza lubiących cię najeżdżać co kilkadziesiąt lat, wyeliminował niechęć przed obcokrajowcami. Wyjątkiem Australijczycy i biali Nowozelandczycy, traktowani przez rodowitych Maorysów jak okupanci.
3. Większość nowozelandzkich imigrantów była farmerami, a nie miastowymi czy kryminalistami, a wiadomo: na wsi każdy każdego zna, każdy każdego pozdrawia,
więc kiedy ktoś cię zaczepi na krótką pogawędkę, pomacha, czy szczerze się do ciebie uśmiechnie, odwzajemniaj.

W końcu na końcu świata.

Bądź milszy i bardziej pomocny dla ludzi, niż u siebie w kraju. Nasiąknięty nowozelandzkim podejściem, kontynuuj takie zachowanie na ziemi ojczystej. A nóż uda się to przeszczepić na rodzinny grunt.

Ser.
Kolejnym powodem nieustającego uśmiechu na mojej twarzy jest obecność sera, produktów mlecznych oraz wędlin. Tak blisko domu, pomimo olbrzymiej odległości, tośmy jeszcze nie byli. Zwiedzaliśmy supermarkety jak najciekawsze muzea. Dla naszych gospodarzy musieliśmy być mieszkańcami trzeciego świata, którzy zachwycają się smakiem parówki polanej keczupem i kanapki z serem (oczywiście w Azji takie rzeczy kupisz, tyle, że są one albo zabójczo drogie, albo podłej jakości).

Pogoda.
Ziemię jak papież chciałem całować, kiedy opuściliśmy terminal w Christchurch. Powiew chłodnej bryzy i ciepłe słońce, ogrzewające, a nie wytapiające z ciebie ostatnie poty, były miłą odmianą od nieustającego, za gorącego lata.

Pogoda optymalna, ludzie najlepsi!

Noce bywają wręcz zimne – 10-15 stopni to tutaj norma. Powietrze, którym oddychasz, jest czyste i świeże. No i wspomniane wcześniej chmury, układające się w fantazyjne kształty.

Podróż.
Wylądowaliśmy w Christchurch, które cztery miesiące temu przeżyło trzęsienie ziemi, szczęśliwie bez ofiar śmiertelnych (niedawne, choć słabsze, zabiło około 200 osób i zapewne dlatego o nim usłyszeliście, ale o tym jeszcze opowiemy). Gdzieniegdzie widać było zniszczenia, ale wśród ludzi przeważa dobry humor. Miasto ma kilka ciekawych zabytków, ale, jak zapewne wiecie, nie dla miast się do Nowej Zelandii jedzie. Zaliczyliśmy imprezę pożegnalną Ani, koleżanki Mai (po dwóch latach wraca do Europy przez Amerykę Południową, gdzie mamy nadzieję się znów spotkać), która dla nas była powitalną i już następnego dnia, z zaburzeniami w składzie krwi, z niemrawo uniesionym kciukiem, wyczekiwaliśmy autostopowych rozmów (pierwszy, testowy autostop z lotniska do centrum Christchurch złapaliśmy w 5 minut; poza tym wewnątrz większych miast autostop jest nielegalny, niemniej bez problemu stopujemy, bo komunikacja miejska cholernie droga).
Pierwszy absztyfikant był dość niecodziennym oryginałem rodem z RPA. Sposobem mówienia przypominał psychopatę, ale z gadki to pokrewna dusza, z którą żal było się rozstawać.

Oamaru - miasto pingwinów.

50-letni motocykliści i nauczyciel matematyki i wylądowaliśmy w Oamaru, mieście pingwinów. Czekaliśmy z godzinę, aż się pojawią, po czym olśniło mnie, że w oliwskim zoo widziałem ze 30 sztuk, więc udaliśmy się szukać noclegu. Tu UWAGA! Za 15 zł nie dostaniesz pokoju z łazienką. Ba, nie znajdziesz też pola namiotowego w tej cenie. Nam udało się zamelinować na trawniku hotelu dla backpackerów, gdzie przesympatyczna pani pozwoliła rozbić się za 20 złociszy.

Noclegi.
Z tym jest tu lipa, gdyż generalnie poniżej 50 zł od osoby nic nie znajdziesz. Lóżko we wspólnym pokoju czy miejsce na polu namiotowym, kosztują prawie tyle samo, ale z czasem, węsząc, znaleźliśmy opcję darmową. Są to campingi DOC-owe (Departament Of Conservation). Część jest płatna, lecz te podstawowe za darmoszkę. Poza tym pozostaje rozbijanie się nieleglanie, na dziko lub spanie w samochodzie.

Auto.
Przestraszeni wizją drogich noclegów i mizernego ruchu w południowej części południowej wyspy, postanowiliśmy urządzić sobie wakacje za nieudane Bali. Wypożyczyliśmy samochód na 10 dni. Jakiż komfort i uciecha podróżować z bagażnikiem pełnym frykasów! Jakaż wolność w wyborze drogi! Niemniej płaci się cenę benzyny i odcięcia od ludzi, którzy braliby ciebie na stopa.

W następnym odcinku opowiemy o królach i królowych Nowej Zelandii. Dobranoc!

PIERWSZA CZĘŚĆ ZDJĘĆ Z NOWEJ ZELANDII (PICTURES).

Nowa Zelandia - 4 miliony ludzi, 40 milionów owiec.

1 thought on “Nowa Zelandia – wyspy szczęśliwości. Cz. I.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s