No bo truli w serwisach zagranicznych reklamówkami (z chwytliwą piosenką), a na miejscu zastaliśmy co prawda misz-masz kultur azjatyckich (Chiny, Indie, Malezja), ale to, co pokazują na ekranie to albo ściema, albo na Borneo, albo w czasie sezonu. Chciałem przez to powiedzieć, że Malezja nam nic nie urwała (uwaga redaktorska: nasze wnioski wysnute zostały po podróży po półwyspie).
Ale od początku. Przypłynęliśmy do Pulau Langkawi, archipelagu 99 wysp i pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak młodzieży innej, niż ta z rodzicami. Malezja jest dla doroślejszego turysty z dziećmi. Ale to nieważne! CS był ciekawy. Zabrał nas na imprezę, gdzie można było zobaczyć malezyjskie multi-kulti w akcji. Obserwujący Hindusi, afrykańscy studenci tańczący ramię w ramię z arabskimi, do tego skandynawscy turyści zagadujący Malajów. Pierwsze wrażenie: wspomniane multi-kulti działa tu doskonale. Po śledztwie wyszło jednak, że nie do końca…
W restauracji spotyka się Chińczyk, Hindus i Malaj. Hindus gotuje i podaje, Chińczyk płaci, a Malaj się naje. I trochę to tu tak wygląda, bo od brudnej, cieżkiej roboty są Hindusi, Chińczycy prowadzą biznesy i dają zatrudnienie Malajom. Rząd przy okazji opodatkowuje w głównej mierze tych pierwszych, którzy dzierża w rękach 70 % bogactwa kraju, a pieniądze, przez przeróżne agencje przekazują Malajom, tłumacząc, że ci muszą się nauczyć pracowitości i smykałki do biznesu od Chińczyków. Jak z każdym socjotechnicznym eksperymentem, raczej to Malajów rozleniwia niż jest bodźcem do cieżkiej pracy. Wszyscy żyją więc w relatywnej zgodzie, bo nawzajem się potrzebują.
Multi-kulti pobłogosławiło Malezję szeroką paletą kulinariów, gdzie hinduskie żarcie zdecydowanie rządzi (tanio i smacznie), a malajskiego prawie nie uświadczysz. Najciekawszym kulinarnie wynalazkiem są słone kacze jaja, najlepszą zaś restauracją Pak Putra w Melace. Myśl o kurczaku tandoori i serowym naanie do dziś wywołują tęsknotę w naszych kubkach smakowych.
Malezja jest schludna i uporządkowana. Infrastruktura rozwinięta, kafejki internetowe na wymarciu (pamiętacie, ile ich było u nas 10 lat temu, a ile pozostało?), a język angielski powszechny. Azja przyszłości, odarta niestety z egzotyki, po która w głównej mierze jeździ się do Azji. Niemniej, najważniejsze, to mili i przyjaźni ludzie występujący tu w nadmiarze. Autostop nie stanowił problemu, ale swoje trzeba było odstać. Najszybciej można złapać coś za bramką na autostradzie. Dodatkowym plusem jest wcześniej wspomniana powszechność angielskiego, więc dwie minuty „konwersacji” i godziny w milczeniu, przeplatane jak najbardziej szczerymi uśmiechami nie groża tu.
Kuala Lumpur, gdzie spędzilismy Nowy Rok, nie zachwyca zwłaszcza, że nie załapaliśmy się na żadną imprezę. Tak więc na spokojnie, ale nadal w miłej atmosferze zrobiliśmy smażone ziemniaczki z cebulką, zapiliśmy cytrynówką a pod to szprot z puszki… i na basen. Wyobraźcie sobie, że większość bloków w standardzie ma basen. No luksus, więc popławiliśmy się w luksusie.
Melaka to następne miasto na naszej trasie, które gorąco polecamy, bo:
miła, spokojna atmosfera,
masa zabytków i cichych uliczek,
wspomniana już restauracja Pak Putra,
chiński cmentarz a’la Hobbitowo
i najważniejsze: Olu, nasz couchsurfer.
Po raz kolejny wylądowaliśmy u CSa z Nigerii i po raz kolejny mieliśmy problem ze zrozumieniem ichniego angielskiego, ale coraz bardziej pcha nas w stronę Afryki, gdyż ten wspaniały człowiek z sercem na dłoni zajął się nami jak najlepszy gospodarz. Szeroki, szczery uśmiech nie schodził z twarzy kolegi z podwórka naszego Olisadebe (kumple z jednej wioski).
Jako, że z wjazdem do drogiego Singapuru chcieliśmy poczekać, udaliśmy się na wyspę Tioman („najpiękniejszą” w kontynentalnej Malezji). Jeśli to jest najpiękniejsza z wysp, to pozostałe muszą tonąć w śmieciach. No syf, brud i kulinarne ubóstwo. Atmosfera jak w Kątach Rybackich po sezonie, przy czym tu akurat panuje monsun, który wygonił nas z wyspy. Niemniej ilość fauny, jaka napierała na osady ludzkie, oszałamiała! Małpy, wielkie jaszczury, kolorowe ptactwo i to wszystko zaledwie 5 kroków od naszej chatki.
Ciekawostki.
W Malezji wyznawcy Mahometa nie mogą spożywać i sprzedawać alkoholu pod karą chłosty, pieniężną lub pozbawienia wolności. Pozostali – hulaj dusza. Podobne ograniczenia występują w sferze obyczajowej. Ciężko jest być muzułmaninem w kraju muzułmańskim.
Koty z krótkimi ogonami. W Malezji zobaczycie koty z jakby uciętymi/ułamanymi ogonami. Ot, taka ciekawa genetyczna wada.
Szlugi. Jeśli myślicie, że polscy palacze są gnębieni, zobaczcie, co mają za obrazki na paczkach papierosów w Malezji.
Sułtan to tak, jak w Anglii królowa. Tyle, że tych darmozjadów 14 jest i z okazji urodzin każdego cały kraj ma wolne (a u nas tylko 3 króli…).
Flaga malezyjska. Zawsze widząc ją pomarszczoną, wyobraźnia podsuwała flagę USA.
Konwersja waluty. Malezyjska waluta oszczędziła nam bólu głowy z przeliczaniem na złotówke (1 RNG = 1 PLN).
LINK DO ZDJĘĆ Z MALEZJI (PICTURES).
Szkoda, że chcecie znaleźć dziką Malezję jeżdżąc po topowych punktach z LP. Zamiast Tioman wystarczyłoby wybrać Pulau Besar i mielibyście nie dość, że dziko, to czysto i niedostępnie, bo trzeba się nagłowić, aby tam dopłynąć…
Z resztą zdecydowanie się zgadzam i gratuluję wygranej w konkursie 🙂
PS: Kiedy Australia i gdzie lądujecie?
Dzieki, cieszymy sie strasznie. My nie szukalismy dzikiej Malezji, raczej szukamy ludzi, wiec pustka nam niepotrzebna 🙂 Na Tiomanie zreszta bylo pusto, ze az smutno, bo w czasie monsunu wyspa zamiera, bylo tez dziko, bo zwierzaki rozpelzly sie po calosci, wiec nie narzekamy. Po prostu kraj nas nie urzekl. W Australi bedziemy 21 marca, lecimy do Melbourne.
to jest szansa się spotkać, jeśli mielibyście ochotę, to piszcie na maila… miłej zabawy i świętowania! 🙂