Chcąc przyoszczędzić trochę grosiwa, postanowiliśmy przejechać przez Kazachstan tranzytem (5-dniowa wiza). Przy okazji rzucić okiem (później rzucaliśmy też mięsem) na ten olbrzymi kraj.
Alma-Aty, dawna stolica (1997 rok), była na wskroś europejskim miastem, a przynajmniej polskim, zwłaszcza cenowo – poszaleć nie mogliśmy. Widać, że ropa, gaz i cała tablica Mendelejewa dobrze służy gospodarce kraju. Jako jedyny postsowiecki “stan” zapewnił swym obywatelom względny dostatek i poszanowanie praw człowieka, chyba, że zaczynasz interesować się polityką. Wtedy świat z różowego przechodzi w odcienie szarości. Umowa jest taka: pracuj, zarabiaj, jeździj na zagraniczne wycieczki, lecz nosa w politykę nie wtykaj, bo nos twój ucięty być może. Nawet córa wszechpotężnego prezydenta, gdy tylko jej partia zaczęła kontestować otaczającą rzeczywistość, została “wycofana” z polityki, a jej ciało polityczne zespoliło się z partią prezydenta. Władza niespecjalnie kamufluje już…
…brak demokracji (wcześniej były nawet cztery partie), bo i nie musi. Europa w przeciąganiu energetycznej linii z Chinami nie strzeli przecież sobie w kolano. Europa odzyska swój głos “Wolnej Europy”, kiedy odnawialne źródła energii wyjmą ten knebel z ust.
Swoją drogą lokalny prezydent cieszy się autentycznym poparciem. Jest uważany za silnego i sprawnego władcę – cechy poważane w turkojęzycznych krajach. I tu powstaje pytanie: czy nasza europejska demokracja odpowiada specyfice każdego kraju? Czy możemy uznać inne formy podziału i przekazywania władzy za równie dobre? Amerykański duopol na szczytach władzy (republikanie i demokraci – praktyczna niemożebność włączenia się innych partii) nie pasuje do naszych europejskich, wielokolorowych ław poselskich.
Czas na przygodę! Piątkiem rano chcieliśmy ruszyć stopem do kanionu Charyn. Po początkowych niepowodzeniach i zaznajomieniu się ze staganiarzami, którzy dociążyli nas arbuzem i melonem, pchani przemożną chęcią zobaczenia Chin, przekierowaliśmy się na granicę.
Po chwili pierwszy stop, a następnie wypasiona bryka (pan na początku chciał pieniądze; wystarczy powiedzieć, że się ich nie ma, a ludzie z miejsca pomogą, nakarmią i odzieją) dowiozły nas do granicy. Dotarliśmy tam o godzinie 17:00, a pogranicznik oznajmił, że granica nie rabotajet, gdyż świetują konstytucję, więc zwyczajem krajów Azji Centralnej pozamykali granice (osobliwa sytuacja, nie uważacie?). Błagaliśmy, prosiliśmy, ale pan kazał wyluzować i czekać do wtorku na ponowne otwarcie granicy. My wyluzować nie mogliśmy, bo nasza wiza tranzytowa wygasała w niedzielę.
Podłamani dość beznadziejną sytuacją (za chwilę będziemy nielegalni i zmuszeni do zmierzenia się z całą skorumpowaną, łapówkarską i biurokratyczną machiną), postanowiliśmy wrócić do Alma-Aty. Pan na stacji benzynowej, gdzie mieliśmy nocować, podrzucił pomysł nocnych autobusów, które ruszają z pobliskiej wiochy. Byliśmy bez lokalnej waluty, a wymienić się nie dało. Po chwili jednak z czeluści nocy wypłynął młodzian i wręczył mi pieniądze. Powiedział, że sam był kiedyś w takiej sytuacji – głodny, potrzebujący i nikt mu nie pomógł, a jego obowiązkiem, jako praktykującego muzułmanina jest pomagać potrzebującym. Noc na przystanku przywiała jeszcze osobliwą i ciepłą nauczycielkę niemieckiego, która pomogła odkurzyć nasz germański i jednocześnie wywiedziała się, że opcja wyjechania z kraju pociągiem odpada.
Przygnębieni wsiedliśmy do autobusu i śpiąc na podłodze dojechaliśmy o 5:00 rano do Alma-Aty. Zmarznięci i wygłodniali dotarliśmy na lotnisko, gdzie za wolność zapłaciliśmy biletami do Japonii (my tam jeszcze pojedziemy, wiemy to na pewno). Z Kazachstanu wylecieliśmy dwie godziny przed końcem wizy z olbrzymim poczuciem ulgi.
Kazachstan multi-kulti.
Tuż po odzyskaniu niepodległości, Kazachstan w uproszczeniu składał się z 60 % Rosjan i 40 % Kazachów. Niemniej, bojąc się zemsty Kazachów (Rosjanie urządzili im prawdziwy holocaust w latach 30-tych – kolektywizacja pchnęła koczowników do wybicia ich stad i masowego głodu), zaczęli uciekać. Aktualnie jest to moim zdaniem zdrowe 60 % KAZ i 40 % RUS (tak naprawdę mają masę innych mniejszości, z którymi udało się, dzięki polityce prezydenta, pokojowo współistnieć). Niemniej poziom rusyfikacji jest olbrzymi i nawet na wsi, składającej się z samych Kazachów, mówią do siebie po rosyjsku (kraj jest oficjalnie dwojęzyczny).
Nomadyzm.
Kazachowie, w których duszach wciąż tkwi nomad, rozumieją współczesnych nomadów – podróżników i jeśli bylibyście kiedyś głodni i bez pieniędzy, ludzie wam pomogą. Władza sowiecka wytępiła koczowników, lecz sama potrzeba pozostała w ludziach na całym świecie i współcześni wędrowcy-hippisi nadal przemieszczają się z miejsca na miejsce, a ich dom to tu i teraz.
ZDJĘCIA Z KAZACHSTANU DOSTĘPNE TU (PICTURES).
No to fakt cena spora jak za ucieczka z Kazachstanu 😉 ale to zwiękasza szanse spotkania sie w Tajlandi jezeli dobrze kojarze? 😉
Pozdro z Serbii