Drugie podejście do Taszkientu okazało się szczęśliwe dla tego miasta. Odkryliśmy perełki komunistycznej architektury eksperymentalnej, choć nie sprawdziliśmy, jak się żyje mieszkańcom tych fikuśnych bloków. Razem z naszym CS gospodarzem uczestniczyliśmy w rozmowie o pracę, ale jako pracodawcy – niebywały komfort podczas rozmowy + odkryliśmy z jaką masą głąbów trzeba się użerać.
Reminescencje z wyborów. Dzień przed wybadaliśmy umiejscowienie ambasady. Drzwi otworzył nam typowy dres w klapkach (NIE KUBOTA!!!), który następnego dnia przemienił się w żołnierza na galowo. Ambasada, choć z fasady i umiejscowienia wygląda na ubogą, wewnątrz lśni przepychem. Frekwencja w wyborach była mizerna, zwłaszcza jeśli…
…popatrzy się z perspektywy autorytarnego państwa, w którym wolne i uczciwe wybory odbywają się li tylko w ambasadach.
Samarkanda – pięknie odrestaurowane miasto, poprzetykane monumentalnymi zabytkami. Brakuje co prawda atmosfery starego grodu, ale wieczorem aż wibruje życiem. Miłościwie panujący tu od 20 lat prezydent pochodzi z Samarkandy i doskonale widać, ile pieniędzy pompuje w to miasto. U nas prezydent i premier byli z Gdańska i nic spektakularnego nie zdziałali – „przeklęte wolne media i wolne wybory”.
My sami musieliśmy zadekować się na 4 dni w przeuroczym hostelu Bahodir (wizy w Azji Centralnej są na ustalone z góry daty, więc warto te kwestie przemyśleć zawczasu). Hostel był miejscem zbiórki rowerzystów udających się do Tadżykistanu – jak dla mnie wariaty. W 40 stopni C popylać przez pustynię – żadna przyjemność (stanie przy drodze czekając na łaskę kierowców – jak najbardziej 🙂 ) . Siedząc wśród tych leni (nie ruszali się poza teren hotelu) sami złapaliśmy lenia i tak kisząc się w tym międzynarodowym sosie opijaliśmy zburzenie Bastylii z Francuzami. Trzeba było ich mityngować, bo wódy to pić nie umieją. Wmuszałem w nich pod koniec wodę i cukier.
Nauczyłem się nowej techniki zabijania much – generalnie polega ona na klaśnięciu tuż nad muchą, która podrywając się wpada w pułapkę.
Jurgen z DDR pomógł nam odświeżyć niemiecki. Sam biedaczyna płocho po angielsku gawarił. Socjalistyczne korzenie jednak łączą i łatwiej o nić porozumienia. My sami z wolna się rusyfikujemy i wpadają nam rosyjskie słowa w rozmowie. W zamian za to samym językiem coraz płynniej i pewniej się posługujemy.
Stój – wróć do Samarkandy pokrótce. Wejścia do muzeów można negocjować, choć cena nadal wyższa niż dla tubylców. Wszędobylskie „Hello!” zamieniło się w miłe i miękkie „Bonjour!”. Francuzi, z niewiadomych mi powodów, ukochali sobie Uzbekistan.
Bazar dla turystów z cenami dwukrotnie wyższymi, aż tęskno za uśmiechnięta Bukharą..
RESZTA ZDJĘĆ Z UZBEKISTANU (PICTURES).
Cześć,
pozrawiamy z gorącego trójmiasta i życzymy powodzenia!!!
Szerokiej drogi!
Monika i Marek