„W pustyni i w paszczy”. Część IV.

Żar wzmagał się z każdą minutą.

997: Jako, że Iran jest państwem policyjnym, prędzej czy później musieliśmy się z policją spotkać. Pierwszy raz miał miejsce w zapyziałej wiosce, gdzie byliśmy prawdopodobnie pierwszymi turystami. Na zwiedzanie okolicy wybraliśmy się nocną, ale archetypowy tajniak, którego wspólnie z B. zauważyliśmy, sprzedał naszą pozycję i po dziesięciu minutach zostaliśmy zatrzymani. Ponieważ była to policja wioskowa, łatwo było ich przekabacić. Choć początkowo stanowiliśmy zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, pożegnani zostaliśmy uśmiechami i machaniem rąk. Następnego dnia wieczorem sytuacja była groźniejsza…

Po zachodzie słońca dojechaliśmy stopem na obrzeża pustyni Dasht-e-lut. Rodzina, z którą podróżowaliśmy, stwierdziła, że miniaturowa baza wojskowa będzie dla nas najbezpieczniejsza na campingowanie. Niestety wioskowy żołnierz wyczuł szpiegów, zarządał od nas paszportów, po czym stwierdził, że mamy niewłaściwe wizy. Maja dość konkretnie go upomniała, ale dopiero powolne tłumaczenie, na czym sprawa polega, pozwoliło nam odzyskać paszporty do wolności. Wieczór spędziliśmy u przesympatycznej rodziny, oglądając durny japoński film katastroficzny.

Pustynia: Pobudka o 5:30 rano, godzina na drodze bez żadnego samochodu, a żar wzmagał się z każdą minutą. Gdy już mieliśmy się poddać, zatrzymał się „widokowy” pick-up i pędem powiózł nas przez pustkowia. Pustynia z jej 50 stopniami C jest przerażającym żywiołem. Już sama myśl o pozostaniu na niej w ciągu dnia w morderczym żarze, z resztkami zagotowanej wody była przerażająca. Po przejechaniu 300 cudownie pustych kilometrów z ulgą przywitaliśmy miasto ze sklepami i ruchliwą tranzytówkę.

Rocznica rewolucji: Pierwsze urodziny rewolty obserwowaliśmy w Mashhadzie, takiej ichniej Częstochowie. W telewizji namolna propaganda, a na ulicach dziesiątki sił porządkowych. Radiowozy z włączonymi kogutami wybijały z głowy wszelkie myśli o powtórce. W Teheranie spokój.

Z niecierpliwością czekamy na upadek Wielkiego Szatana, żeby wrócić tu jeszcze raz i móc oddychać pełną piersią.

Na wojnie każda para rąk się przyda.

2 thoughts on “„W pustyni i w paszczy”. Część IV.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s